Kolejny rok z rzędu polskim box office’em rządziło rodzime kino. Wprawdzie nie pobiło rekordu z 2011 r., kiedy co trzeci bilet sprzedano na rodzime produkcje, ale z wynikiem 7,2 mln na 36 mln wszystkich biletów wciąż jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Rok wcześniej biletów na polskie produkcje sprzedano 7 mln. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który dokonał takiego skoku. W polskim kinie mamy reprezentantów wszystkich pokoleń, od debiutujących 30-latków po mistrzów filmów z kilkudziesięcioma latami doświadczeń – uważa minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski.
Czy to wreszcie koniec fatalnych polskich filmów, których nikt nie chce oglądać? Okazuje się, że Polacy wydają coraz więcej pieniędzy na bilety na polskie produkcje.
Bardzo dobrze albo przynajmniej dobrze poradziło sobie na rynku aż 10 tytułów, w tym trudniejsze filmy, jak „Bejbi blues” czy „Chce się żyć”. Te niezłe wyniki przekładają się też na zarobki producentów.
Jeszcze w 2010 r. średnie wpływy z polskich filmów wynosiły zaledwie 102 proc. wartości dla wszystkich produkcji pokazywanych w naszych kinach. Już w 2011 r. były one ponaddwukrotnie (210 proc.) większe od średniego wpływu na film. W 2012 r. były o 169 proc. popularniejsze od rynkowej średniej, a w 2013 r., jak wynika z pierwszych szacunków, miały oglądalność na poziomie 175 proc. średniej rynkowej (np. jeśli średnia dla każdego filmu, który trafił na ekrany, wynosi 100 widzów, to dla filmu polskiego – 175).
W ostatnich latach powstało wiele znakomitych filmów, choć dotyczy to tylko kina poważnego, artystycznego. Z rozrywkowym nadal mamy ogromny problem. Obrazy trafiające na ekrany, najświeższy przykład to „Wkręceni”, prezentują fatalny, wręcz żenująco niski poziom - komentuje znany krytyk filmowy, dziennikarz Tomasz Raczek. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich lat polski widz przestał chodzić na tego typu produkcje. W pierwszej dziesiątce box office’u za to widać polskie wysoko oceniane przez krytyków filmy oraz... bajki i kino rodzinne.
Wyprawa do kina to spory wydatek. I rzadko które gospodarstwo domowe może sobie pozwolić na to, by zapłacić kilkadziesiąt czy nawet ponad 100 zł za seans niskiej jakości. Szczególnie że równocześnie jest ogromna konkurencja dla kin, czyli internet - tłumaczy ekonomista dr Rafał Kasprzak z SGH, autor książki „Przemysły kreatywne w Polsce – perspektywy i uwarunkowania”.
Choć średnia cena biletu kinowego nieznacznie spadła i w 2013 r. wynosiła 18,32 zł (rok wcześniej było to 18,49 zł), to jak wynika z badania przeprowadzonego przez ARC Rynek i Opinia dla Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, wyprawa na film to wydatek średnio 62,96 zł. Kino to nie tylko sam bilet, ale też dojazd, koszt opłacenia parkingu (np. w galerii handlowej), popcorn, słodycze czy napoje kupowane w kinowych kawiarniach.
Wszystko wskazuje na to, że w tym roku hossa polskiego kina będzie trwała. Po weekendzie otwarcia najnowszy film twórcy „Drogówki” Wojciecha Smarzowskiego „Pod Mocnym Aniołem” ma już ponad 254 tys. widzów.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama