Co roku jeździmy na miesiąc, dwa do RPA. Krzysztof ma badania. Ale też znajdujemy spokój. W chorobie to ważne. Mamy swoją piekarnię, aptekę, przyjaciół. Słońce, ciszę. Poza tym z daleka widzi się lepiej. Widać, co jest lokalne, co uniwersalne - mówi Joanna Kos-Krauze, żona Krzysztofa Krauze. - Choroba czyni człowieka sentymentalnym. Po dwóch latach spędzonych w RPA zobaczyłem inny kraj. Polskę swojego dzieciństwa. Urodziłem się na Powiślu. Wsiadłem w samochód, jechałem Świętokrzyską, Tamką i płakałem. To ulica, po której chodziłem przez całe dzieciństwo - dodaje Krzysztof Krauze w rozmowie z "Wprost".
Reżyser przyznaje, że nie chciałby nakręcić filmu o nowotworze. - Zrobiono już o tym dziesiątki filmów, powszechność tej choroby zbanalizowała jej doświadczenie - tłumaczy i jak dodaje, dotyka go zupełnie inny aspekt prawny - prawo do eutanazji.
Każdy chory na raka spodziewa się cierpienia. Prędzej czy później. I może wtedy chce umrzeć. Tylko w ten sposób czasami myślę o nowotworze. Ale nie chcę chyba o tym rozmawiać. Nawet kiedy ludzie mówią na dzień dobry: "Jak się czujesz?", proszę, aby pomijali to pytanie - przyznaje Krzysztof Krauze. - Wiesz, że w pewnym momencie będziesz bezradny. Twoje życie stanie się uciążliwe. Dla ciebie. Dla bliskich. Zastanawiasz się, czy warte jest takiego cierpienia. Ten lęk nasuwa myśl o eutanazji. Tyle. Nie jest codzienny. Nie paraliżuje. Myślę, że każdego to czeka - dodaje.
Jak sobie radzi z chorobą? - Ograniczam nijakie kontakty z ludźmi. Wielu rzeczy nie robię. Na przykład nie udzielam wywiadów. Chciałbym za to napisać książkę, która składałaby się z fragmentów opowiadań, scenariuszy, fotografii. Byłaby kolażem. Wyznanie: "Chorowałem, walczyłem, żyję", nie interesuje mnie. Nie uważam, żeby z chorobą zyskiwało się jakąkolwiek mądrość - twierdzi reżyser.
W walce z nowotworem pomaga mu praca. Zwłaszcza "Papusza" - ostatni film reżyserskiego duetu.
Dla mnie "Papusza" była fantastyczną terapią. Tak sugestywny świat jak ten odwraca uwagę od choroby, kłopotów - przyznaje Krzysztof Krauze.
Komentarze(36)
Pokaż:
sa dylematy kazdy o tym mysli w chorobie,starosci, moja sasiadka ktora jest naprawde zaangazowana w dzial;alnosci kosciola \chor ,kolka spotkania] powiedziala mi ze w chwili smierci chcialaby by ktos trzymal ja za rece rozumie ja a jednak przeciez wierzymy ze tam gdzie pojdziemy jest spokoj.nie ma nienawisci ,jest zrozumienie itp ,to dlaczego sie boi tego rozstania ze swiatem zywych,czasami jednak zastanawiam sie dlaczego tak dlugo zyje ,dluzej niz moi najblizsi no NIE WIEM
szkoda ze nie mozna dyskutowac tylko sa glupie docinki osobiste
Byloby to piekne swiadectwo o godnosci zycia.
"Ateistom żyje się lżej, ale umiera - ciężej".