W polskim kinie trzeba przecież po bożemu: od studiów, potem krótki metraż, dokument, w końcu – gdzieś w okolicach czterdziestki – "wiecznie młody" debiutant realizuje pierwszy film. Wasilewski postanowił nie czekać. Do dyspozycji miał jedynie dar przekonywania, talent i determinację. Krążą legendy na temat budżetu "W sypialni" – szacunki wahają się od kilku do kilkunastu tysięcy, tak czy inaczej to na pewno najtańszy profesjonalny tytuł tej dekady. I, jak dotąd, jeden z najciekawszych. W Polsce przyjęcie filmu było wprawdzie krańcowo różne, ale "W sypialni", nieoczekiwanie stało się wielkim sukcesem naszego kina poza granicami. Debiut Tomasza Wasilewskiego został już pokazany na kilkudziesięciu festiwalach, a wciąż napływają kolejne zaproszenia: z Francji, Australii, Rumunii.
Na czym polega sukces? Tomaszowi Wasilewskiemu udało się radykalnie odseparować od małej, bezpiecznej stabilizacji obowiązującej w polskim kinie. "W sypialni" nie powiela akademickich stereotypów, że kino musi być solennie opowiedziane, ma przedstawiać określoną fabułę i trzymać się chronologii. Debiut Wasilewskiego jest antytezą takiego dekalogu. Historia dziewczyny (zjawiskowa Katarzyna Herman) przyjeżdżającej do stolicy i nawiązującej wirtualne romanse, które okazują się łże-namiętnościami w realu, nie ma klarownego wytłumaczenia w ciągu przyczynowo-skutkowym, wnosi zaś do polskiego kina odwagę formalną, polegającą na intuicyjnym kojarzeniu i rytmizowaniu scen, budowaniu nastrojów nie za pośrednictwem muzycznej tapety, ale efektownej gry z przyzwyczajeniami widza. Kołysanka nie kończy się snem, randka – seksem, a miłość – spełnieniem. Czekałem w polskim kinie na kogoś takiego jak Tomasz Wasilewski. Jestem pewien, że jeszcze wiele razy o nim usłyszymy.
W SYPIALNI | reżyseria: Tomasz Wasilewski | dystrybucja: Monolith