Bohaterami filmu "Miłość" są Maria i Tomek – młode małżeństwo, którego uczucie wystawione jest na próbę. Maria zostaje skrzywdzona przez swojego szefa, a Tomasz w związku z tym odwraca się od niej. Zachowania tych dwojga rodzą wiele pytań. Jak można wytłumaczyć decyzje twojego bohatera?

Reklama

Marcin Dorociński: Nie chodzi o to, żeby jego zachowanie tłumaczyć, ale żeby je przemyśleć. Ma to być inspiracja dla widza, a nie mówienie wprost. Nikt z nas nie wie, jakby się zachował na miejscu mojego bohatera. Praca przy tym filmie była jak majstrowanie przy bombie. Wyobrażaliśmy sobie z reżyserem i Julką Kijowską, jaki to może być koszmar.

Julia Kijowska zagrała Marię – żonę twojego bohatera. Jak oceniasz waszą współpracę?

To jest niezwykle zdolna dziewczyna, świetna aktorka a także wspaniała koleżanka w pracy. Julia dobrze wiedziała, co chce przekazać i doskonale współpracowała z reżyserem. Bardzo się cieszę z tego spotkania.

Już przed zdjęciami wiedziałeś, jaki będzie grany przez ciebie Tomek?

Reklama

Zawsze przed wejściem na plan mam swoją wizję postaci. Tak samo było w tym przypadku. Podczas zdjęć konfrontowałem moje wyobrażenie postaci z uwagami reżysera Sławomira Fabickiego. Dużo rozmawialiśmy o motywacjach mojego bohatera, bo tak naprawdę nie da się założyć, jak człowiek może zachować się w takiej sytuacji. Staraliśmy się podążać w jedną stronę, w jednym kierunku. Chodziło przede wszystkim o dobro filmu.

W tym roku w kinach pojawiła się "Róża", a już za kilka dni będzie można zobaczyć "Obławę". Zagrałeś główne role w tych wojennych filmach. Propozycja pracy w "Miłości" ucieszyła cię?

Reklama

Czytam sporo scenariuszy, a ten był jednym z najbardziej interesujących. Ważne jest dla mnie przede wszystkim, żeby postać niosła za sobą ładunek emocjonalny. I to znalazłem zarówno w "Miłości" jak i w poprzednich filmach. Praca przy takich produkcjach jest trudna, ale najwyraźniej lubię takie wyzwania.

Od zdjęć do "Miłości" minął rok. Jak oceniasz efekt swojej pracy?

"Miłość" nie jest łatwa w odbiorze. To jeden z tych filmów, na który trzeba przygotować w sobie akumulator energii i przejść przez niego w skupieniu. Jestem zadowolony z efektu, bo myślę, że zrobiliśmy szczery i poruszający film.