To było jakby w innej erze. Nie mieliśmy komputerów ani komórek, o internecie nikt nawet nie słyszał, a jednak nie czuliśmy się specjalnie wybrakowani. Mieliśmy kino. W ostatniej klasie szkoły podstawowej wziąłem udział w filmowych "Konfrontacjach", czyli objazdowym przeglądzie tego, co najciekawsze w światowym kinie. Zestaw był imponujący. Właśnie wtedy po raz pierwszy pokazano w Polsce "Dzikość serca" Lyncha i "Cinema Paradiso" Tornatore, "Nagi lunch" Cronenberga i "Anioła przy moim stole" Campion, "Henryka V" Branagha i "Pod osłoną nieba" Bertolucciego oraz "Dobre chęci" Billego Augusta. Do dzisiaj pamiętam tamten zachwyt.

Reklama

Autor scenariusza Ingmar Bergman za pośrednictwem Augusta opowiedział nam o własnych rodzicach i ich skomplikowanym związku. Akcja "Dobrych chęci" rozpoczyna się w 1909 roku, kiedy biedny student teologii Henrik zakochuje się w bogatej dziewczynie Annie, kończy zaś w 1918 – Anna jest w ciąży, za kilka miesięcy na świat przyjdzie ich syn Ingmar.

Na małżeństwo z Henrikiem nie zgadzali się rodzice dziewczyny, jednak młodzi byli zdeterminowani. Wkrótce Henrik został pastorem, obejmując prowincjonalną parafię na północy Szwecji, Anna pojechała za nim. Bergman z mieszaniną czułości i okrucieństwa opisał następujące po sobie fazy związku. Najpierw namiętność, potem przywiązanie, zniechęcenie i nuda, w końcu bunt kobiety i odważna decyzja o zmianie warunków życia.

"Dobre chęci" to jeden z najważniejszych fresków w europejskim kinie lat 90. Bezbłędnie zagrany (wielka kreacja symbolu kina Bergmana – Maksa von Sydowa) i zainscenizowany jest uniwersalną opowieścią o codziennie podejmowanym na nowo wysiłku uczucia.

– Znowu uczę się ciebie kochać, Anno – mówi w filmie Henrik. – Jeszcze nie wiem, co to znaczy, ale jeśli dasz mi kolejną szansę, być może zdążę się tego nauczyć i wspólnie uda nam się przebić skorupę obojętności. Wielkie kino, do wielokrotnego smakowania.

DOBRE CHĘCI | reżyseria: Bille August | dystrybucja: Gutek Film