"Coś za mną chodzi": Najlepszy horror 2015? [ZDJĘCIA]
1 Opowieść o grupie nastolatków, którzy muszą przełamać ciążącą na nich klątwę, mogłaby zamienić się w młodzieżowy horror, i to w najgorszym stylu, lecz David Robert Mitchell rozwija ją w nietypowy sposób. Klątwa jest przenoszona drogą płciową. Można ją przekazać kolejnej osobie, wciąż ze świadomością, że i tak jest nieuchronna. W klasycznych slasherach, do których w warstwie fabularnej Mitchell się chętnie odwołuje, seks i śmierć bardzo często szły ze sobą w parze. W kinie lat 80. rozwiązłych nastolatków spotykała brutalna i gwałtowna kara z rąk Freddy'ego Krugera, Michaela Myersa lub innego ekranowego monstrum. Mitchell jednak nie ucieka się do tanich sztuczek. Zło jest tutaj bezosobowe – albo raczej może przybrać postać dowolnego człowieka, znajomego lub obcego. Jest powolne, ale nieustępliwe. Można przed nim uciekać, lecz prędzej czy później cię dopadnie
Media
2 Gdyby film Mitchella powstał trzydzieści lat temu, bez wątpienia zostałby odczytany jako metafora strachu przed AIDS. Dziś nie wydaje się tak jednoznaczny – największą jego siłą jest wszak mnogość możliwych interpretacji. Dla samego reżysera to opowieść o lękach i frustracjach towarzyszących seksualnej inicjacji. Ale przecież to także metafora obawy przed wchodzeniem w dorosłość. Obraz świata pozbawionego moralnych drogowskazów i autorytetów. Doprawdy to film, który można analizować na dziesiątki sposobów, doszukiwać się freudowskich podtekstów (postacie prześladujące bohaterów z pozoru są przypadkowe, a jednak mają olbrzymie znaczenie) i ukrytych znaczeń
Media
3 "Coś za mną chodzi" to kino, którym można się delektować. Nie atakuje zmysłów widza gwałtownymi scenami. Mitchell rozmyślnie prowadzi akcję powoli, buduje atmosferę długimi, powolnymi ujęciami i fantastyczną muzyką Richa Vreelanda. Nie potrzebuje wyskakujących spoza kadru potworów, żeby budzić przerażenie. Nie interesują go doraźne strachy. "Coś za mną chodzi" nie sprawi, że będziesz nerwowo podskakiwać w kinowym fotelu, ale za to długo nie pozwoli o sobie zapomnieć
Media
4 Reżyser tworzy na ekranie specyficzny, nierzeczywisty świat, z pogranicza snu i jawy. Bohaterowie przemierzają współczesne, opustoszałe i zniszczone przedmieścia Detroit, jeżdżą nowoczesnymi samochodami, ale w domach mają czarno-białe telewizory, nie używają komputerów ani komórek. Oglądają tandetne filmy science fiction z lat 50., a jednocześnie cytują "Idiotę" Dostojewskiego. Marzą o lepszym życiu, zakochują się (z reguły nieszczęśliwie), ale niewiele poza tym o nich wiemy. Mitchell celowo unika wyrazistych postaci, nie pasują mu stereotypowe charaktery młodzieżowego kina. A dorosłych na ekranie niemal nie widzimy. Jeśli już się pojawiają, to są wyłącznie tłem, bezwładnym i bezradnym. Nastoletni bohaterowie sami muszą sobie radzić z własnymi kryzysami i lękami
Media
5 Podobnie było już w jego błyskotliwym debiucie sprzed kilku lat, świetnym "Legendarnym amerykańskim pidżama party" (film był zdecydowanie lepszy niż polskie tłumaczenie jego tytułu), refleksyjnym portrecie współczesnych nastolatków. Tam bohaterowie marzyli o tym, by podczas wakacyjnej imprezy wreszcie pocałować jakąś dziewczynę/chłopaka. W "Coś za mną chodzi" spotykamy podobnych młodych ludzi, ale tym razem rzeczywistość stawia im znacznie poważniejsze wyzwania
Media
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję