Witaj w klubie wykluczonych. 20 lat bez AIDS na ekranie [ZDJĘCIA]
1 AIDS to nie choroba sama w sobie, a nazwa stanu medycznego, którego konsekwencją może być cała gama chorób. Przy obecnym rozwoju medycyny ten stan w ogóle nie musi zaistnieć, a na temat przenoszenia powodującego go wirusa HIV wiemy o wiele więcej niż trzydzieści lat temu, gdy odkryto jego istnienie. Kiedy niepoznana dobrze choroba zaczęła zbierać żniwo na Zachodzie w latach osiemdziesiątych, przypisywano jej tylko jedną przyczynę: "niemoralny" seks. HIV nie da się romantyzować. "Nie ma mitologii kompensującej" dla tej choroby – pisze Sontag – zbyt silnie kojarzy się ze śmiercią. "Zachorować (...) oznacza być zdemaskowanym (…) jako członek jednej z »grup wysokiego ryzyka«, społeczności pariasów". W latach osiemdziesiątych zachorowanie było doświadczeniem budującym poczucie wspólnoty między chorymi, ale przede wszystkim wystawiającym chorego na szykany, dowodem swobody seksualnej i "perwersji". Chorobę traktowano jako karę za nienormatywną seksualną aktywność
Media / Anne Marie Fox
2 Nurt New Queer Cinema (filmy koncentrujące się na tematyce LGBT) wyklarował się pod koniec lat 80. i, jak twierdzą niektórzy teoretycy filmu, był wręcz wynikiem pandemii AIDS i zmian, jakie wprowadziła ona do społeczności gejowskiej. Należące do niego filmy niekoniecznie opowiadały o chorobie, ale w pewnym sensie zawsze były jej wyrazem. Operowały rewolucyjnym, poniekąd odzwierciedlającym logikę choroby językiem filmowym. Bywały fragmentaryczne, ahistoryczne, dystopijne. Odchodziły od klasycznej narracji, rozumiały naturę ironii, sprawnie posługiwały się formułą pastiszu
AP / Anne Marie Fox
3 Najbardziej radykalnym filmem tego nurtu jest prawdopodobnie "Blue" Dereka Jarmana, nakręcony, kiedy reżyser tracił wzrok na skutek infekcji związanej z AIDS. HIV zaraża ciało, które następnie zdradza człowieka – dlatego w "Blue" Jarman pozbywa się filmowego "ciała". Film pozbawiony jest klasycznie rozumianej warstwy przedstawienia: przez 75 minut ekran mieni się tym samym, intensywnym odcieniem niebieskiego
Media
4 Niezależni reagowali na zmiany w społecznej dynamice poprzez swoją twórczość, a kino mainstreamowe liczyło zyski. Temat AIDS nie nadawał się według decydentów na dominujące filmowe tworzywo. Pojawiał się w filmach jako pilnujący konserwatywnej moralności straszak lub żart – związane z nim dowcipy opowiadali Bette Midler i Woody Allen. Jednym z niewielu, być może jedynym kinowym filmem o AIDS wyprodukowanym przez duże studio w latach osiemdziesiątych był epizodyczny "Długoletni przyjaciele" Normana René z Dermotem Mulroneyem i Brucem Davidsonem. Obraz poruszał namacalnością przedstawianych relacji, kompleksowym ujęciem postaci i ich problemów, nurtujących społeczności LGBT na przełomie lat 80. i 90.
Inne
5 Jednak pierwszym komercyjnym hitem, w którym HIV był tematem, a nie dygresją, była "Filadelfia" Jonathana Demme'a. Historii młodego prawnika, nosiciela wirusa HIV, który zostaje zwolniony z pracy i postanawia podać do sądu swoich byłych pracodawców, nie trzeba nikomu przypominać
AKPA
6 Ponad dwadzieścia lat po sukcesie "Filadelfii" teksty opisujące widoczność AIDS w kinie wciąż wracają do tego tytułu, przeważnie wręcz od niego zaczynając swój wywód. To smutne, ale prawdziwe: film Jonathana Demme'a po dziś dzień pozostaje jednym z niewielu przykładów fabularnego kina popularnego, które dotyka tego tematu. Nosiciele HIV pojawiali się w tle, m.in. w "Gii" czy "Hej, skarbie", powstała filmowa adaptacja musicalu "Rent" i serialowa wersja nagrodzonej Pulitzerem sztuki Tony'ego Kushnera "Anioły w Ameryce". Ale Hollywood odwracało się do jednego z najważniejszych społecznych tematów plecami
Media
7 Akcja "Witaj w klubie" rozgrywa się w roku 1985, w połowie katastrofalnych dla obywateli dotkniętych tą chorobą rządów republikanina Ronalda Reagana. Chwilę przed tym, jak AIDS stało się głównym medialnym tematem w USA, ale już w czasach, gdy choroba, jeszcze nie do końca zidentyfikowana, zbierała żniwo. W 1985 roku na AIDS zmarł Rock Hudson, ikoniczny amant kina – to jego śmierć komentuje w jednej z pierwszych scen grany przez Matthew McConaugheya Ron Woodroof, żałujący, że Hudson "zmarnował tyle świetnych szans na cipkę". To w 1985 roku amerykański magazyn "Life" napisał artykuł o tym, że ta choroba może dotknąć też "nas" – czytaj: heteroseksualistów
AP / Marty LederhandlerAP
8 W przeciwieństwie do skupiającej się na emocjach "Filadelfii", "Witaj w klubie" nie zrezygnował z pokazywania fizyczności i namiętności. To film blisko ciała, fizjologii, życia. Ale podobnie jak "Filadelfia", która przyniosła Tomowi Hanksowi pierwszego Oscara, odnosi sukces za sukcesem
AKPA
9 Choć pod koniec "Witaj w klubie" nieco zbyt mocno uderza w patetyczne hollywoodzkie tony, godny podziwu jest sposób, w jak rozprawia się z dominującą w filmach z lat dziewięćdziesiątych narracją, gdzie chorujący bohaterowie zawsze byli ofiarami. Ron jest zły, zmotywowany, walczy. Systemowi – i pośrednio dominującemu w Hollywood dyskursowi – pokazuje środkowy palec. Skoro establishment postanowił ten skierowany przeciwko niemu gest nagrodzić podczas oscarowej ceremonii, może można wziąć to za dobry omen?
AP / Anne Marie Fox
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję