"Nowszy model" (aka "The Rebound")
USA 2009; reżyseria: Bart Freudlich; obsada: Catherine Zeta-Jones, Justin Bartha; dystrybucja: Monolith; czas: 97 min; Premiera: 16 października; Ocena 3/6
Zamiast pisać porządne scenariusze hollywoodzcy twórcy zdają się brać udział w konkursie: ile kombinacji da się ułożyć ze schematu pan poznał panią. Już dawno odkryto, że ciekawiej wypadają kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Obecnie w modzie jest także odwracanie ról tradycyjnie przypisanych płciom. I tak oto Sandy (Zeta-Jones), która ma na karku czterdziestkę, dwoje dzieci i rozwód. Jest stanowcza, zdecydowana, a jej hobby to sport. Z kolei 25-letni Aram Finkelstein jak ognia unika poważnej pracy i kariery, jest uroczo dobrotliwy i uczuciowy (nie rozwodzi się z podłą Francuzką, która go oszukała i wykorzystała, by dziewczyny nie deportowano). Ku rozpaczy rodziców – porządnych nowojorskich Żydów z głową do biznesu – pracuje w kawiarni i po godzinach czyta Harry'ego Pottera.
Tych dwoje poznaje się na życiowym zakręcie, kiedy Sandy z namową koleżanki próbuje randek „dla rozładowania napięcia”, a Aram oferuje jej swoja pomoc w roli babysitterki. Nie od dziś wiadomo, że nic tak nie porusza serca kobiety jak czuły opiekun jej dzieci, więc siłą rzeczy bohaterowie „Nowszego modelu” staja się sobie coraz bliżsi i mimo ironicznych uśmieszków znajomych Sandy i podejrzliwych spojrzeń rodziców Arama (Joanna Gleason i połowa słynnego duetu muzycznego: Art. Garfunkel!) zostają parą. Ona, jako ta dojrzała i odpowiedzialna chodzi do pracy, awansuje itd., on - wciąż sam dziecinny - poświęca się latoroślom, mierzy ich kupy linijką (sic!), a na dobranoc odgrywa dla nich sceny z horrorów.
Reżyser, scenarzysta i producent w jednej osobie - Bart Freudlich, który zajmował się wcześniej m.in. serialem „Californication” postarał się by miłosne perypetie chłopca i kobiety dojrzałej nie były zbyt mdłe i zbyt oczywiste. Dodał też trochę pieprzyku: pali się tu trawkę, uroczo przeklina, a dzieci głównej bohaterki zamiast w grać w klasy, bawią się na przerwach w dziwki i alfonsów. Jest też kilka całkiem udanych dowcipów (amatorski teatr grający sceny z „Top Gun”), trochę filmowego myślenia obrazem (standardem gatunku jest łopatologiczne ględzenie jak w tasiemcowatym serialu). Niemal do samego finału film nie jest przesłodzony. A jednak trochę przedobrzono: miało być dowcipnie, a miejscami wyszło chamsko, miało być a rebour, a w końcu i tak wyszedł uproszczony triumf miłości. Mimo to „Nowszy model” i tak lokuje się trochę wyżej niż gatunkowi koledzy. Ale czy to powód do dumy, że jest się klasę wyżej niż miernota?