"Julie & Julia"
USA 2009; reżyseria: Nora Ephron; obsada: Meryl Streep, Amy Adams, Stanley Tucci, Chris Messina; dystrybucja: UIP; czas: 123 min; Premiera: 9 października; Ocena 3/6



Julia Child była w latach 60. kucharzem-celebrytą. Prowadziła popularny show telewizyjny o gotowaniu, pisała książki kucharskie, w których przystępnie opisywała jak zrobić skomplikowane francuskie potrawy w stylu poszetowanych jajek w auszpiku. Udało się jej namówić amerykańskie gospodynie by zrezygnowały z półproduktów i gotowych dań z supermarketu na rzecz bardziej wykwintnej kuchni. 40 lat po opublikowaniu jej słynnej książki kucharskiej „Mastering the Art of French Cooking” szukająca sensu w życiu 30-letnia mieszkanka nowojorskiego Queens, Julie Powell, postanowiła przez rok wypróbować wszystkie zawarte w niej przepisy i opisać swoje kulinarne przygody na blogu. Ze sklejenia historii obu kobiet powstał film „Julie i Julia”.

Niestety sklejono je na siłę. Toczą się opowieści o Julie i Julii równolegle bez szans na wspólne punkty – nie tylko fabularne ale też stylistyczne. Wątek Child (Meryl Steep) jest poprowadzony farsowo i włożony w miłą dla oka stylizację barwnych kawiarni i deptaków Paryża. Współczesna historia jest upozowana na dramat: Julie Powell (Amy Adams) pracuje w biurze usuwającym skutki tragedii 11 września jako urzędniczka wysłuchująca całe dnie narzekań i dramatycznych historii . Nowy Jork, gdzie mieszka, to miasto brzydkie, brudne i pozbawione klimatu, duszy i zupełnie anonimowe. Koleżanki bohaterki robią karierę jak się patrzy, a ona co najwyżej może zostać bohaterka reportażu „Zmarnowane pokolenie”. Wątek Powell napisany jest z wyraźnym zacięciem społecznym do opisania kultury Internetu, smutnej anonimowość współczesnych mieszkańców dużych miast, ich braku pasji, wiary w siebie i zakodowanej jedynej opcji spełnienia się. Julia – mimo, że żyje w patriarchalnym świecie lat 40. – jest znacznie bardziej samodzielna, wyzwolona i zdeterminowana by znaleźć sens na własny użytek, niż pretensjonalna i wiecznie w depresji Julie, której świat znacznie bardziej sprzyja płci pięknej.

Reklama

Obie kobiety wrzucone są w boleśnie sztucznie, skrojoną wyraźnie pod tezę rzeczywistość. W dodatku tylko na barkach dwóch aktorek spoczął ten film, bowiem ich towarzyszom życia wyznaczono rolę nieciekawego tła wspierającego z całego serca ich poczynania. I, choć to herezja pisać źle o Meryl Streep, żadna z nich nie dała sobie rady. Streep „gra wiadrami” – za dużo, zbyt farsowo, zabawna przez pierwsza chwile przesada pod koniec zaczyna drażnić. Do tego nawet na tle przedobrzonej Streep, Adams pozostaje słabiutka i bez wyrazu.

Za długo, za nudno. Może trzeba było robić dwa filmy, a nie wszystko wrzucać do jednego kotła? Oglądając „Julie i Julię” nie trudno wyobrazić sobie życie Child jako świetny materiał na samodzielny film. Tym bardziej, że historia fascynacji jej postacią zupełnie nie jest ciekawa.