Inne / PIOTR KOWALCZYK
"Obsesja" (aka "Obsessed")
USA 2009; Reżyseria: Steve Shill; Obsada: Beyonce Knowles, Idris Elba, Ali Larter, Christine Lahti; dystrybucja: UIP; czas: 108 min; premiera:18 września; Ocena 1/6


Wojtek Kałużyński, krytyk filmowy DZIENNIKA, o filmie "Obsesja":

Steve Hill przez 15 lat terminowania na planach telewizyjnych seriali niewiele się nauczył. Już sam pomysł filmu o białej sekretarce Liz uwodzącej czarnoskórego menedżera Dereka, a następnie molestującej go i zagrażającej jego rodzinie był ryzykowny. I to wcale nie ze względu na polityczną poprawność, ale z powodu wyeksploatowania tego motywu w „Fatalnym zauroczeniu”, „W sieci” i całej masie naśladownictw. To jednak jeszcze pół biedy, bo nawet wtórność można zamaskować solidnym warsztatem, umiejętnością utrzymania napięcia, pomysłowymi zakrętami intrygi.


Reklama

Tymczasem Hill porusza się po temacie wyjątkowo nieporadnie. Od samego początku „Obsesja” razi nie tylko przewidywalnością, ale też natrętną sztucznością. Reżyser poczuwa się do obowiązku przeprowadzenia nas przez historię za rączkę i traktuje na dodatek jak niedorozwinięte, grzeczne dzieci. Bohaterowie nie mówią, tylko komunikują się okrągłymi frazesami, domowa sielanka jest przesłodzona aż do bólu, zazdrość żony o męża wyłożona na tacy już w ekspozycji, a pierwsze spotkanie femme fatale i jej ofiary przypomina randkę księcia z bajki z kopciuszkiem w windzie. Dalej jest jeszcze gorzej. Kolejne sceny inscenizowane w stylu podłej telenoweli topornie przechodzą jedna w drugą, nijak nie wiążąc się w zajmującą historię, a raczej w naiwnie przerysowaną, obciążoną tanim moralizowaniem bajeczkę zakończoną absurdalnym mordobiciem w kobiecym wydaniu.

p

Na dodatek „Obsesja” męczy i irytuje kiepskim aktorstwem. Zarówno Idris Elba jako chodząca metafora wierności z bujną przeszłością, jak i Ali Larter w roli psychopatycznej singielki wypadają na ekranie groteskowo, a drewniana Beyonce przez większość filmu pozostająca w głębokim cieniu powinna jednak pozostać przy śpiewaniu.