Jaki był największy błąd jaki popełnił pan w swojej karierze?

Mickey Rourke: Byłem osobą, która wymykała się wszelkiej kontroli. Wiedziałem, że jestem bardzo utalentowanym aktorem i myślałem, że z tego powodu mogę robić, co mi się podoba. Byłem głupi i naiwny. Nie widziałem, że kariera aktora nie opiera się tylko na jego umiejętnościach aktorskich. W tym biznesie musisz być profesjonalistą, a nie tylko dobrym aktorem. Profesjonalizm polega na tym, że jak producent mówi: „chcę z tobą pogadać”, to znaczy, że masz iść do niego do biura. A podczas tego spotkania masz mu okazywać szacunek. A ja nie potrafiłem okazać szacunku. Byłem arogancki i wściekły. I zapłaciłem za to wysoką cenę.

Reklama

Nauczyło pana czegoś to doświadczenie?

Dostałem po dupie. Wiedziałem, że muszę się za siebie wziąć. Najpierw poszedłem do lekarza, by powiedzieć mu o swoich problemach. Myślałem, że z pomocą specjalisty w ciągu kilku miesięcy, góra pół roku, stanę na nogi. Ale rozwiązanie moich problemów zajęło mi dziesięć lat. Za dużo rzeczy było w moim życiu zepsute: moje ciało, moje serce. Trudno było posklejać złamane życie. Tego nie da się załatwić w jeden wieczór.

Hollywood pana znienawidziło. Miał pan jakiś przyjaciół w tym czasie?

Moi przyjaciół stanowiła grupa facetów macho z ulicy, wszyscy byli dupkami. Wszyscy zniknęli z mojego życia, został tylko jeden z nich. Kiedy byłem spłukany, bezdomny, nikt z nich nie chciał mnie widzieć, wyciągnąć do mnie ręki. Choć z drugiej strony próbowałem się chować przed ludźmi, wstydziłem się im pokazać jak żałosne jest moje życie. Były momenty, kiedy musiałem pożyczać kasę na jedzenie. Został przy mnie tylko jeden kumpel, który co tydzień dawał mi 100 dolców na przeżycie. Inni myśleli, że to poza, że pławię się w kasie. A ja byłem na dnie.

Co było impulsem, aby coś zmienić?

Reklama

Byłem żonaty z Care Otis, dziewczyną, którą bardzo kochałem i nadal kocham. I ona mnie zostawiła. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie mam już kariery, żony, samochodu. W noc, kiedy mnie zostawiła, siedziałem sam w domu. Poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłem Mickeya Rourke’a, prawdziwego Mickeya Rourke’a. Zobaczyłem, jak wyglądam, i powiedziałem do siebie: „Nie potrzebuję więcej tego gówna”. Wtedy zdecydowałem, że muszę zmienić swoje życie.

Miał pan wtedy pewność, że uda się wrócić do normalności?

Tak, ale wtedy zorientowałem się, że przemysł filmowy to coś dużo więcej niż dobre aktorstwo. Ten biznes jest pełen polityki, przeciętniactwa, zawiści, a ja nie chciałem zaakceptować tego faktu. Teraz już to rozumiem, wiem, że to jest część gry, a błąd tkwił nie w tym, tylko we mnie, w facecie, który popełniał pomyłki przez bite 15 lat. Zniszczyłem swoją karierę, bo byłem głupi

Znienacka pojawia się szansa – główna rola w „Zapaśniku” Darrena Aronofsky'ego. Pan też próbował kariery na ringu.

Dorastałem boksując, od 9 do 37 roku życia nieprzerwanie trenowałem. Kibicujący tłum daje taką adrenalinę, że zaczynasz być uzależniony od walk jak od narkotyków. I masz gdzieś, że stłuką cię tak bardzo, że w wieku 50 lat będziesz powłóczył nogami jak 200-letni starzec. (...) Najważniejsza w filmie była dla mnie możliwość opowiedzenia o facecie, który nie jest jeszcze gotowy się zestarzeć. Ja robiłem to samo, gdy chodziło o boks: lekarze zabronili mi stawać na ringu, a ja się targowałem: jeszcze trzy walki, jeszcze dwie, jeszcze pożegnalna. Ich zakaz złamał mi serce.

CZYTAJ: o "Zapaśniku" i kinie sportowym >>>

Wielu krytyków twierdzi, że rola w „Zapaśniku” ma wiele wspólnego z pana osobistym doświadczeniem. Trudno było zdobyć się na taką szczerość?

Nie chciałem, aby ludzie byli świadkami mojej osobistej podróży do historii mojego wstydu. To było nawet trudniejsze, niż myślałem. Gdy skończyliśmy zdjęcia, zamknąłem się na cztery dni w domu i histerycznie wyłem. Zabiło mnie to doświadczenie, oczyściło totalnie. Darren Aronofsky jest najlepszym reżyserem oprócz Michaela Cimino (z którym Rourke zrobił „Rok smoka” – red.), jakiego spotkałem na swojej drodze. Wycisnął ze mnie ostatnie gówno przy pomocy swojego umysłu. To dlatego obaj nie pasują do Hollywood. Chciałbym być takim geniuszem jak oni czy Coppola, ale mój pieprzony geniusz kończy się na umiejętności włączenia komputera.

Pracowaliście razem nad scenariuszem? Sugerował pan mu coś?

Chciałem, aby finałowa scena kojarzyła mi się z traumatycznym przeżyciem z mojego życia. Kiedy dwa lata temu zmarł mój brat, rozpaczałem. Umierając, powiedział mi: będę tam, gdzie zobaczysz niebieskie światło. I takie światła, jakie miał na myśli, kazałem wstawić na plan i za nimi podąża mój wzrok. Druga rzecz, na której byłem skupiony, to relacje między moim bohaterem i jego córką. Sam prawdziwego ojca poznałem, gdy miałem 25 czy 26 lat, i odbyłem z nim taką rozmowę jak mój bohater z córką – usłyszałem, dlaczego mnie porzucił.

Jest pan niespotykanie szczery – i w rozmowie, i na ekranie.

Bo uprawiam aktorstwo w bardzo osobisty sposób. Przypominam sobie prawdziwe momenty z mojej przeszłości – czy to z moją byłą żoną, czy z bratem. Randy nie jest jeszcze gotowy się zestarzeć. Ze mną było podobnie, kiedy toczyłem walki bokserskie. On był taki jak ja. Jest mu wstyd. Nie chce pracować w jakimś głupim sklepie z warzywami. Chce słyszeć ryk tłumu, chce walczyć. Ale, jak już wspomniałem, każdy sportowiec ma takie przeżycia. To dla mnie jedyna metoda pracy, dlatego to było takie trudne. Nie miałem pewności, czy chcę pracować aż tak ciężko i tak bardzo się otwierać. Ale spotkanie z Darrenem mnie przekonało. Jest niezwykłą osobą – bardzo mądrą, nie zadowala się kompromisowymi rozwiązaniami. Chce, żebym był najlepszy, jak tylko się da.

Przy przeżyciach psychicznych, o których pan mówi, techniczna strona przygotowań do filmu musiała być już bez znaczenia...

Nie miałem szacunku do wrestlingu jako do dyscypliny sportu. To była dla mnie bardziej rozrywka, żart. Ale gdy zacząłem ćwiczyć na potrzeby filmu, zmieniłem zdanie. Nie miałem pojęcia, jak to boli, gdy ważący ponad sto kilogramów facet rzuca cię na matę. Wrestling nieźle dał mi w kość. Żeby go uprawiać, trzeba być niezwykle sprawnym i być przygotowanym na ból. Walkom towarzyszą zwierzęce okrzyki tłumu, więc skacze adrenalina i zawodnik daje z siebie wszystko, choć wie, że później zapłaci za to wysoką cenę. Mówię tu o kontuzjach i różnego rodzaju urazach. Zapaśnicy około czterdziestki w większości przypadków ledwo chodzą. Mają urazy nóg, urazy kręgosłupa. Tak było w przypadku wszystkich zapaśników, jakich poznałem, przygotowując się do filmu.

Czy podczas kręcenia filmu doznał pan wielu obrażeń?

Wszystko wcześniej było choreograficznie rozplanowane. Towarzyszył nam na planie zawodowy zapaśnik. Pracowałem z zapaśnikami trzy miesiące. Oni nauczyli mnie techniki. Po tych trzech miesiącach czułem się, jak bym nakręcił 10 filmów, byłem tak obity. Zawodowi zapaśnicy uczą się sztuki upadania przez kilka lat, a ja musiałem ją posiąść w zaledwie parę miesięcy. Musiałem też fizycznie upodobnić się do zapaśnika – a oni są wielcy. Chodziłem więc na siłownię, żeby nabrać masy mięśniowej. I jadłem pięć posiłków dziennie.

Co pan teraz czuje? Choć odrobinę satysfakcji?

Aronofsky wiedział, jak rzucić mi wyzwanie, i wymagał ode mnie perfekcji. Chciał zrobić wyjątkowy obraz. W moim przekonaniu mu się to udało. Dziennikarze często mnie pytają, który ze swoich filmów lubię najbardziej. To właśnie mój ulubiony film. To najlepszy film, jaki kiedykolwiek nakręciłem

Rozmawiał Dean Sinovcić

p

Zobacz wcześniejsze filmy z Mickeyem Rourke >