„Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” to remake klasycznego filmu z lat 50. Obejrzał go pan zanim zaczęliście kręcić?

Keanu Reeves: Widziałem oryginalny film Roberta Wise’a, jeszcze kiedy byłem dzieckiem. Przed rozpoczęciem zdjęć do nowej wersji oczywiście jeszcze raz wróciłem do pierwowzoru. To było bardzo ciekawe doświadczenie: przypominałem sobie, jak patrzyłem na tę historię oczami dziecka i konfrontowałem ją z refleksją ponadczterdziestoletniego faceta. Oczywiście jasne jest to, że będąc dzieckiem, nie mogłem zrozumieć wszystkich wątków filmu. Niebezpośrednie przesłanki o roli mediów, fabrykowaniu poczucia strachu – dziś takie sprawy wydają się oczywiste. Do tego kontekst polityczny, era atomowa, zimna wojna – wszystko zyskuje z dystansu niezwykłą moc. Bez ponownego obejrzenia pierwszej wersji „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” nie byłbym w stanie właściwie wyczuć klimatu tego, nad czym miałem pracować. To powinno być obowiązkowe dla wszystkich aktorów, którzy zamierzają przygotować się do roli w remake’ach.

Reklama

p

Gra pan kosmitę, który usiłuje ostrzec Ziemian przez zbliżającą się katastrofą. Czy nie uważa pan, że pana bohater Klaatu jest w oryginale większym idealistą?

Można tak to odbierać. Sądzę, że różnica wynika z tego, że tonacja, w jakiej utrzymany jest oryginał, jest bardziej drapieżna, a temat nieco odbiega od tematu naszego remake’u.

Skoro sam o tym pan wspomniał, pomówmy o tych zmianach. Reżyser nowej wersji „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” Scott Derrickson („Egzorcyzmy Emily Rose” – przyp. red.) zastąpił przemoc, wokół której kręci się akcja oryginału na problemy ochrony środowiska. Jak pan sądzi, dlaczego?

W oryginale Klaatu, choć jest kosmitą, wydaje się być bardziej ludzki niż wszyscy ludzie razem wzięci. W naszej wersji jednak ludzki element jego osobowości to dla niego ogromne odkrycie – niejako zwieńczenie jego całej podróży i misji. To nie jedyna modyfikacja głównej postaci – mój Klaatu jest mniej naturalistyczny, a z drugiej strony mniej skory do żartów, mniej zabawny niż jego pierwowzór grany przez Michaela Renniego. Wracając do tematyki filmu – oryginał opisywał ciemną stronę ludzkiej natury w konkretnym kontekście historycznym – w latach 50., ale jego przesłanie jest ponadczasowe. Zadanie postawione przed remakiem było takie samo. Dlatego w scenariuszu nowej wersji pojawił się temat wyjątkowo dziś aktualny, czyli globalne ocieplenie i ogólna bardzo zła kondycja środowiska naturalnego naszej planety.

Reklama

Producent Erwin Stoff podobno od początku widział pana w roli Klaatu.

Pracowaliśmy razem przy filmie „Speed – niebezpieczna prędkość” ( w 1994 roku – przyp. red.). Wielkie wrażenie zrobiło na mnie to, że tak się zapalił do pomysłu obsadzenia mnie w tym projekcie, że czekał prawie 12 lat, żeby wszystko doszło do skutku, bo wytwórnia na początku nieszczególnie paliła się do tego pomysłu. Zresztą muszę przyznać, że ja sam nie jestem fanem remake’ów, dlatego musiałem spędzić sporo czasu na rozmowach z reżyserem i producentem, żeby zobaczyć w tym przedsięwzięciu sens.

Teraz go pan widzi?

Uważam, że film jest inspirujący. Pod jego rozrywkową warstwą kryje się poważny temat: afirmacja ludzkości, charakteru człowieka – odwołanie do instynktu samozachowawczego, zdolności adaptacyjnych, wybaczania, współczucia, okazywania serca. „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” to w gruncie rzeczy opowieść ku przestrodze, ale o pozytywnym wydźwięku. Czasy się zmieniły, zmieniło się wszystko, co nas otacza, stymulują nas inne bodźce. Ale ludzka natura jest od wieków taka sama.

„Matrix”, „Dom nad jeziorem” – wszystkie te filmy sugerują, że niebo i ziemię łączy więcej, niż nam się wydaje. Wierzy pan w istnienie innych cywilizacji?

Oczywiście. Trudno mi sobie wyobrazić, że ludzie mieliby być jedynymi myślącymi istotami we wszechświecie. Nie wiem tylko, czy uda nam się do nich kiedykolwiek dotrzeć. Na razie musimy się przyjrzeć temu, że sposób, w jaki żyjemy na Ziemi, doprowadza stopniowo do jej zagłady. To jest temat, którym trzeba się zająć. Ten film ma być jak lustro, w którym zobaczymy własne odbicie. I skłoni nas ono do refleksji.

W filmie określa się pan mianem „przyjaciela Ziemi”. Jest pan nim także w życiu codziennym?

Jak najbardziej. Bo w tej kwestii życie pod prąd byłoby po prostu bardzo nieprzyjemne. A przede wszystkim niemoralne.