"Dla młodych ludzi nawet najbardziej wstrząsająca i bogata w fakty wypowiedź staruszka będzie nudna. To musi być film fabularny, powiem więcej, nawet sensacyjny, który monumentalnością odda istotę tamtych czasów" - przyznaje w rozmowie z DZIENNIKIEM współtwórca filmu Tadeusz Filipkowski z Fundacji Filmowej Armii Krajowej.
Bitwę o film rozpoczął konkurs na scenariusz zorganizowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) i Muzeum Powstania Warszawskiego rozstrzygnięty jesienią 2006 roku. Planowano dwie niezależne produkcje - dokumentalny, oparty na scenariuszu Dariusza Gajewskiego i Przemysława Nowakowskiego film "Ostatnia niedziela" i spektakularną produkcję "1944 Warszawa" według scenariusza Krzysztofa Steckiego i Tomasza Zatwarnickiego.
Minęły dwa lata. Gajewski dopracowuje swój scenariusz, a projekt Steckiego i Zatwarnickiego opracowuje Juliusz Machulski, który będzie też zapewne jego reżyserem. Nie wiadomo kiedy i nie wiadomo za ile, bo film nie ma też budżetu. PISF zebrał wprawdzie około 30 mln złotych, a do startu potrzeba co najmniej dwa razy tyle. A i to nie da gwarancji, że powstanie dzieło, które choć na chwilę przykuje uwagę widzów na całym świecie. "Doświadczenie z pracy nad ekspozycją muzealną podpowiada mi, że o sukcesie decyduje pomysł, a nie pieniądze" - pociesza dyrektor Muzeum Powstania Jan Ołdakowski.
Jednak bez pieniędzy sukces jest co najmniej trudny.
Filmy takie jak "Szeregowiec Ryan" Stevena Spielberga, który rozsławił bohaterstwo amerykańskich żołnierzy lądujących w Normandii, kosztują kilkadziesiąt milionów dolarów, wyprodukowana przez tę samą ekipę dla telewizji HBO seria "Kompania braci" o froncie zachodnim w ostatniej fazie II wojny pochłonęła 120 mln dolarów. Polski przemysł filmowy nie tylko nie dysponuje takimi pieniędzmi. Nad Wisłą nie ma nawet studia, w którym można by stworzyć film batalistyczny z prawdziwego zdarzenia. "Szukamy sponsorów, także za granicą" - przyznaje w rozmowie z DZIENNIKIEM Włodzimierz Niderhaus, dyrektor Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie.
Ministerstwo Kultury obiecuje sponsoring dekoracji - to też spory wydatek. "Takie stałe elementy scenografii powstały m.in pod Berlinem przy okazji kręcenia <Listy Schindlera>. Służą one dziś jako element edukacyjny i turystyczny, a także do kręcenia kolejnych filmów fabularnych i dokumentalnych. W Warszawie taka scenografia stworzona np. przez Allana Starskiego byłaby świetnym elementem edukacyjnym i atrakcją turystyczną" - mówi DZIENNIKOWI minister kultury Bogdan Zdrojewski.
Allan Starski przekonuje z kolei, że prawdę o Powstaniu i tak będzie trudno sprzedać za granicą, bo zryw był wydarzeniem bardzo polskim. "Taki film może powstać tylko w Polsce, bo tylko Polacy rozumieją, czym naprawdę było Powstanie" - mówi.
p
Katarzyna Bartman: Czy film o Powstaniu Warszawskim może być światowym hitem?
Wojciech Pszoniak: Przykro to mówić, ale w Polsce nie ma chyba tak dobrego scenarzysty ani na tyle utalentowanego twórcy, by mógł udźwignąć swoim geniuszem takie przedsięwzięcie jak film o Powstaniu Warszawskim.
Skąd taka surowa ocena?
Bo do takiej produkcji potrzeba człowieka naprawdę wielkiego, który patrzy na świat uniwersalnie, a nie tylko oczami Polaka znad Wisły. Prawie wszystkie współczesne filmy na temat naszej historii robione przez Polaków mają według mnie posmak miałkości i prowincjonalności. Są dla innych nacji praktycznie niezrozumiałe, a mówiąc wprost – nieciekawe. To paradoks, ale poza nielicznymi wyjątkami, do których zaliczam m.in. "Katyń" Andrzeja Wajdy, dobre filmy o Polakach robią obecnie wyłącznie twórcy, którzy dawno przestali mieszkać w kraju i mają przez to większy dystans do pewnych spraw. Albo cudzoziemcy.
Kogo pan ma na myśli?
Choćby Niemców. Czy to nie zaskakujące, że najlepszy film o "Solidarności" zrobił nie Polak, ale Niemiec Volker Schloendorff? To świadczy o tym, że z naszą kinematografią wyraźnie coś jest nie tak. W Polsce tworzy się filmy, których nikt nie ogląda.
Może po prostu historia tej części Europy jest mało zrozumiała dla innych.
Nie sądzę. Kiedy Niemcy robią ciekawą historię o czasach NRD, mam na myśli "Życie na podsłuchu" w reżyserii Florian Henckel von Donnersmarcka, cały świat jest zelektryzowany i poruszony. Film obsypywany był tysiącami nagród. Proszę mi wskazać podobny film o czasach PRL, który zrobiłby na widzach porównywalne wrażenie? Nie ma żadnego! Nie ma też młodych, współczesnych nazwisk, które byłyby rozpoznawalne na świecie i mogły firmować wielkie filmowe przedsięwzięcia.
To bardzo ponura wizja polskiego kina. Czy film o Powstaniu Warszawskim nie będzie miał szansy na przebicie się na świecie?
Tego nie powiedziałem, ale Powstanie Warszawskie to piekielnie trudny temat do pokazania. Jak wytłumaczyć widzom na świecie ten absurdalny romantyzm Polaków? To, że tysiące młodych, wykształconych ludzi, którzy byli elitą tego narodu, poświęciło życie dla przegranej sprawy?
Myślał pan kiedyś, jak taki film powinien wyglądać?
Gdybym wiedział, jak się do tego zabrać, dawno bym go zrobił.
*Wojciech Pszoniak, wybitny aktor na stałe mieszkający we Francji. Grał w wielkich produkcjach m.in. Andrzeja Wajdy: "Ziemi obiecanej", "Dantonie" i "Korczaku".