Sięga po klasyczny baśniowy schemat dyskretnie przemycany w morale głoszącym, że każdy, nawet największy safanduła, może zostać superbohaterem, byle by tylko odkrył swoje prawdziwe powołanie. Misiek Panda o imieniu Po to uosobienie dobrotliwej ofermowatości. Syn właściciela restauracji specjalizującej się w zupach i makaronach śni nocami o mołojeckiej sławie czempiona sztuk walki. I jak to w bajkach bywa, sny się spełniają. Mistrz szkoły kung-fu wskazuje go jako Smoczego Wojownika, który ma obronić dolinę przed zemstą złego śnieżnego leoparda. W predyspozycje pandy nie wierzy jednak jego nauczyciel, a wytrenowana przez niego piątka wirtuozów kung-fu: małpa, tygrysica, wąż, żuraw i modliszka, kpią w żywe oczy z otłuszczonego, niezgrabnego i zakompleksionego kandydata na wielkiego wojownika. W bajce nic nie jest jednak niemożliwe i wątpiący we własne siły bohater uwierzy w końcu w siebie i zacznie trening, który pomoże mu wypełnić przeznaczenie.

Reklama

Inna sprawa, że motywacji potrzebuje dość przyziemnej – żarcia. Co samo w sobie służy za źródło błyskotliwego humoru w zestawieniu z mistycznymi buddyjskimi mądrościami wygłaszanymi przez starego mentora przypominającego odrobinę Yodę z „Gwiezdnych wojen”. Otwiera to perspektywę do pomysłowego pastiszu azjatyckiego kina karate. W „Kung Fu Pandzie” kpi się z ich kiczowatego patosu, wyśmiewa dorabianie mitologii do pospolitego mordobicia, parodiuje tanie chwyty i fabularne motywy. Zarazem jednak zbytnie zawierzenie konwencji kina kung-fu staje się z czasem słabością. Prześmiewcza tonacja delikatnie wpleciona w tok przezroczystej baśniowej narracji zgrywa się z nią wprawdzie w spójną całość, ale w pogoni za wizualną atrakcyjnością autorzy sami poszli na łatwiznę. Popadli w manierę mnożenia rozbuchanych choreograficznie, celebrowanych w zwolnionym tempie scen walk. Pomysłowych, baletowo widowiskowych, ale jednak powtarzalnych i monotonnych. Owszem, w kinie animowanym dozwolone jest prawie wszystko, ale lawina pomysłów na wszelkiego rodzaju pojedynki, ucieczki i bijatyki staje się w końcu jedynym patentem na posuwanie akcji naprzód. Technika w końcu triumfuje nad wyobraźnią, a animowane cudeńka przysłaniają szlachetną bajkową prostotę. Mimo to „Kung fu Panda” jest filmem sympatycznym, zabawnym i niegłupim, choć całkiem sporo niebanalnych rozwiązań się też przy okazji zmarnowało.

Kung Fu Panda

USA 2008; Reżyseria: Mark Osborne, John Stevenson; Dystrybucja: UIP; Czas: 88 min; Premiera: 4 lipca