Cały naród wiedział, że panowie ci robili karierę polityczną mimo słomy w butach i z zupełnie innych powodów niż wybitne umiejętności. Później nieżyczliwi nazywali jeszcze Dyzmą Lecha Wałęsę, punktując jego wpadki językowe. Wymyślony w dwudziestoleciu międzywojennym Nikodem Dyzma stał się archetypem polskiej kultury. Archetypem komediowym – ale podszytym prawdziwą grozą.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz, popularny pisarz dwudziestolecia międzywojennego, wymyślił postać Dyzmy, żeby wyśmiać obyczaje panujące w obozie sanacji. Główny bohater, fantastycznie zagrany później przez Wilhelmiego, przyjechał do Warszawy z prowincji, żeby znaleźć pracę. Ponieważ nic nie umie, jest brzydki i nieciekawy, nie nadaje się nawet na fordansera. Kiedy już wygląda na to, że będzie musiał głodować, przypadkiem znajduje zaproszenie na elegancki bankiet. Idzie, żeby się najeść. Ponieważ nie umie się zachować, wszystko wskazuje na to, że zaraz zostanie wyrzucony – ale nagle dzieje się coś niespodziewanego. Ku zdumieniu samego Dyzmy śmietanka towarzyska Warszawy uznaje, że chamskie zachowanie jest dowodem siły charakteru.
I tak zaczyna się niesamowita kariera Nikodema Dyzmy, który z dnia na dzień staje się doradcą jednego z bogatych przedsiębiorców, zaufanym człowiekiem ministrów, członkiem wyuzdanej loży masońskiej, a w końcu i samym ministrem. Krok za krokiem ten głupek i prostak, obdarzony jedynie pewnym sprytem, zaczyna mieć coraz większy wpływ na sprawy państwa. To za jego namową przeprowadzona zostaje reforma w rolnictwie, która prowadzi najpierw do wzrostu koniunktury, a potem do gwałtownego załamania. Dyzma sam nie ma pojęcia o tym, czym się zajmuje – jego cała umiejętność polega na powtarzaniu rzeczy usłyszanych od innych osób. I na milczeniu w momentach, kiedy mogłyby wyjść na jaw jego całkowita niekompetencja oraz nieuctwo. Czytelnik i widz najpierw jest rozbawiony tą postacią. A potem coraz bardziej rzednie mu mina. Na końcu zaś robi się naprawdę groźnie.
Na czym polega geniusz tej historii? Otóż na tym, że w komediowej fabule oglądamy nie tylko dyletanctwo samego Dyzmy – ale również dyletanctwo elit. Bo przecież tylko dzięki idiotycznym mitom wypełniającym głowy dam z towarzystwa, panów polityków i jaśnie hrabiów, chamstwo może być uznane za siłę charakteru, a siła wywyższona do rangi najwyższej cnoty. To właśnie wśród tych wykształconych panów znajduje się minister gospodarki, który z rozbrajającą szczerością wyznaje, że nie zna się zbyt dobrze na swoim resorcie, bo „przecież z wykształcenia jest filologiem”. Tylko ludzie niekompetentni, żyjący w świecie fikcji, snujący utopie i idee, zamiast solidnie pracować, są w stanie nabrać się na Dyzmę. Nie jest to tylko wymysł Dołęgi-Mostowicza. To jest lęk, który silnie tkwi w kulturze polskiej. Jaki może być efekt, jeśli wywyższony przez elity cham stanie się królem – widzimy w „Szewcach” Witkacego i „Tangu” Mrożka. To już nie są komedie.
Dlatego Nikodem Dyzma budzi w nas lęk. Bo co, jeśli tego typu mechanizmy są możliwe? Jeśli elity nie zauważą, jak wedrze się pomiędzy nie jakiś cwaniak, który będzie powtarzał ich przemądrzałe wynurzenia? Fenomen Dyzmy, bardzo polski, ale spotykany też na świecie w nieco innych wcieleniach (filmy „Zelig” Woody’ego Allena, „Dyktator” Chaplina, „Wystarczy być” ze scenariuszem Kosińskiego), zasadza się na podejrzeniu, które tkwi u podstaw naszej wyrafinowanej kultury: że gros tej kultury to oszustwo i fotomontaż i że wiele osób udaje znacznie większą wiedzę, niż posiada. Współczesny Dyzmie Witold Gombrowicz sformułował genialną zasadę „Im mądrzej, tym głupiej” – znaczy ona tyle, że im bardziej skomplikowane nasze formuły, im bardziej wyrafinowany język, tym łatwiej o głupotę. Bo na pewnym poziomie komplikacji to, co mówimy, staje się niemożliwe do zweryfikowania.
I taka jest druga przyczyna lęku, jaki budzi w nas postać Dyzmy. Jestem przekonana, że każdy z państwa, oglądając ten film, choć przez chwilę poczuje się nieswojo. Bo czy my także, żyjąc w coraz bardziej złożonym świecie, nie musimy bez przerwy kombinować i udawać, że mamy wiedzę i kompetencje, do których w rzeczywistości bardzo nam daleko? Czy nie jest tak, że dzisiejszy świat wymaga od nas często umiejętności, które nie mieszczą się po prostu w głowie jednego człowieka? I ciągle musimy udawać, że czytaliśmy jakąś książkę, że wiemy, jaki to polityk, że świetnie rozumiemy ten czy inny termin.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Nikodem Dyzma wydaje się nam dzisiaj szczególnie bliski: to postać czasów transformacji. Dzisiejsza Polska przypomina nieco Polskę lat 20.: w ciągu jednej nocy upadł jeden system i pojawił się nowy. Nagle potrzeba ludzi na stanowiska, o jakich dotąd nikomu się nie śniło. Nie zdążyliśmy wykształcić specjalistów. Musimy więc brać dyletantów. Kilka lat temu pewien bardzo sławny dziennikarz z pokolenia, które w 1989 r. miało 20 lat, powiedział mi: „Zazdroszczę twojemu pokoleniu, wy przynajmniej się wykształcicie. Myśmy musieli robić kariery, zanim czegokolwiek się nauczyliśmy. Owszem, jestem sławny – ale bez przerwy mam poczucie, że to jest na wyrost i że zaraz się wyda, jak bardzo się nie nadaję”.
Ale ja myślę, że każdy z nas, obywateli coraz bardziej skomplikowanego świata, ma od czasu do czasu taki lęk – że kiedyś w końcu się wyda.
Kim był człowiek, który wymyślił Dyzmę?
Dołęga-Mostowicz to autor dziś nieco zapomniany, choć przed wojną jego książki cieszyły się ogromną popularnością, a wiele z nich doczekało się znakomitych ekranizacji, jak "Kariera Nikodema Dyzmy”, "Znachor” czy "Doktor Murek”. Tadeusz Mostowicz (przydomek Dołęga wzięty z rodowego herbu matki przybrał w latach 20.) urodził się 10 sierpnia 1898 r. w Okuniewie w rodzinie znanych prawników. Sam także podjął studia prawnicze w Wilnie, ale po przeprowadzce do Warszawy po wojnie polsko-bolszewickiej, w której brał czynny udział, zaczął parać się dziennikarstwem.
Pod koniec dekady jako autor poczytnych prasowych humoresek, felietonów i opowiadań zajął się działalnością literacką. Opublikował kilkanaście powieści, m.in.: "Ostatnia brygada” (1930), "Prokurator Alicja Horn” (1933), "Dr Murek zredukowany” i "Drugie życie doktora Murka” (1936), "Znachor” (1937), "Profesor Wilczur” (1939), "Pamiętnik pani Hanki” (1939). Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Zginął w czasie zajmowania Kut przez Armię Czerwoną. Powieści Dołęgi-Mostowicza po II wojnie były atakowane przez krytykę. Dopiero po 1956 r. wznowiono te, które uważano za najbardziej demaskatorskie wobec sanacyjnej rzeczywistości.