Jak zareagował pan, gdy zadzwoniła Nicole Kidman z propozycją roli u swojego boku?
Aaron Eckhart: Powiedziałem: "Mamo, te twoje żarciki przestają być śmieszne". Serio, myślałem, że ktoś robi sobie ze mnie żarty, bo przez tyle lat w tym biznesie nigdy nie odebrałem telefonu od gwiazdy, której nie znałem osobiście. Owszem, aktorzy dzwonią do siebie na etapie przygotowań do ról, ale zazwyczaj najpierw odbierasz telefon od ich asystenta, że będą dzwonili, a potem jeszcze wydzwania kilka sekretarek, żeby się upewnić, że rozmowa jest umówiona. Więc jak Nicole zadzwoniła, wykrztusiłem: "A skąd ty masz mój numer!?".
Jaki wpływ miała na pana rolę w :Między światami"? Przecież nie tylko wystąpiła w filmie, ale też kupiła prawa do adaptacji sztuki "Rabbit Hole" i była producentką. Nie rządziła się?
Mogła mieć większy wpływ na całość niż reżyser. Bardzo zależało nam, żeby nasze postaci były – jeszcze wyraźniej niż w sztuce "Rabbit Hole" – przeciwieństwami. Gramy rodziców, którzy stracili dziecko – ona uznaje, że świat się skończył, on próbuje iść do przodu. Ona usuwa ślady po tym, że kiedykolwiek mieli dziecko. On pielęgnuje pamięć o synu. Mnie osobiście bliższa jest jej reakcja. Nie potrafię wyobrazić sobie, że ludzie po takiej traumie wciąż funkcjonują normalnie. Ja zareagowałbym dużo bardziej agresywnie niż mój bohater. Mam przyjaciela, który stracił syna. Na rok zamknął się w domu, zapijał się na śmierć, rozwiódł, nienawidził siebie. Ja miałem za zadanie w tej roli dołączyć do ludzi, którzy próbują stawić czoło nieszczęściu. Przed zdjęciami chodziłem na terapię dla osób, które straciły dzieci i próbują swój ból oswoić.
Jak długo pracowaliście nad tym filmem?
Ten scenariusz zasługuje, by przygotowywać się do ról przez pół roku. Ale nie mieliśmy takiego luksusu. Spędziliśmy razem tydzień wypełniony wyłącznie intensywnymi próbami i prywatnymi rozmowami. Przez te siedem dni w Nowym Jorku udało nam się przełamać fizyczne bariery, tak że po naszym filmowym domu poruszaliśmy się swobodnie, a nie według choreografii zapisanej w scenariuszu. Udało nam się wytworzyć atmosferę związku, w którym ludzie są tak blisko, że potrafią porozumiewać się na skróty. Już podczas zdjęć, które trwały sześć tygodni, zamieszkaliśmy oboje w domu, w którym kręciliśmy film. Bardzo lubię takie kameralne plany filmowe, gdzie wszyscy żyją razem, są cały czas w świecie, który mają stworzyć. Tylko przy takim sposobie pracy da się wyciągnąć z aktora to, co ma najlepsze. To się nie zdarza w przypadku dużych produkcji.
Przed premierą filmu mówiło się o nim w kontekście Oscarów. Skończyło się na nominacji dla Nicole. Jaki jest pana stosunek do szumu oscarowego?
Chcę pracować z ludźmi, którzy chcą dostać Oscara. Nie odpowiada mi towarzystwo, w którym wszystko wszystkim wisi. Choć wiem, że nasza praca zależy od gustów, nastrojów, rzeczy, których nie da się przewidzieć i zmierzyć. Kiedy jestem z ekipą, która chce sięgnąć wymiernego szczytu, jeśli idzie o film, czyli Oscara, czuję się bezpiecznie. To znaczy, że wszystkim zależy.
Aktorzy często mówią, że wychodzą z roli bardzo łatwo, bo inaczej by zwariowali. Są takie role, które pana zmieniły, które zostały z panem dłużej niż zdjęcia do filmu?
Nie da się do końca wyjść z roli. Każda zostaje w aktorze. Bo jak mam wyjść z roli w "Między światami", jeśli po pokazie filmu podchodzi do mnie człowiek, który stracił dwóch braci i szuka we mnie oparcia? Stojąc przed nim, przypominam sobie wszystko to, czego nauczyłem się o bólu i stracie podczas filmu. Nicole mówi, że dla niej role są często terapią – podejmuje się stworzenia postaci, które mierzą się z tym, czego ona jako prywatna osoba się boi. Ja reaguję przeciwnie – lęki moich bohaterów zaszczepiają lęk we mnie. Żeby nie zabrzmieć jak zupełny wariat – przed każdym filmem prowadzę ze sobą rozmowę przed lustrem, w której wyjaśniam mojej głowie i mojemu ciału, co będziemy robić przez kilka następnych tygodni albo miesięcy. Mimo tego paktu, który zawieram ze sobą przed wejściem w rolę, i tak muszę znów stanąć przed lustrem i powtarzać: "Wiesz, że to tylko film? Nikt nie ucierpiał, nikt nie zginął, prawda?".