Podobno lepiej urodzić się nie można. Sofię Coppolę nazywa się dziedziczką hollywoodzkiej dynastii. Nic dziwnego, że wykorzystała wiele szans, jakie dało jej życie. Jest aktorką, scenarzystką, reżyserką, fotografką i projektantką mody. Ale ani sława, ani wielki sukces nie uderzyły jej do głowy. Jak ognia unika celebryckiego blichtru i tandetnej komercji. Pewnie dlatego każdy jej film jest artystycznym wydarzeniem.
Na planie filmowym zadebiutowała, jeszcze zanim nauczyła się mówić "mama" i "tata". W pierwszej roli obsadził ją ojciec Francis Ford Coppola, który w momencie przyjścia córki na świat pracował nad "Ojcem chrzestnym" (1972). Wybitny reżyser konsekwentnie wychowywał sobie małą aktorkę. Młoda Sofia zagrała w kilku jego filmach, m.in. w "Outsiderach" (1983), "Cotton Clubie" (1984) i "Peggy Sue wyszła za mąż" (1986). Mając niespełna trzynaście lat, pojawiła się też na planie "Frankenweenie" Tima Burtona.
Dzięki ojcu stała się obywatelką świata, mieszkając w najodleglejszych jego zakątkach – od Paryża po Filipiny. To doświadczenie miało w przyszłości znaleźć odzwierciedlenie w jej filmach. Nazwisko Coppola otworzyło przed nią wiele drzwi, ale stało się również przekleństwem. A ambitna Sofia chciała pójść własną drogą.
Pierwszy kubeł zimnej wody przyszedł wraz z "Ojcem chrzestnym III" (1990), gdzie wystąpiła, zastępując Winonę Rider. Na 19-letniej wówczas Sofii krytycy nie zostawili suchej nitki, a rola Mary, córki Michaela Corleone, przyniosła jej aż dwie nominacje do niechlubnej Złotej Maliny. To był początek końca jej aktorskiej kariery, zwłaszcza że młoda Coppola coraz chętniej oglądała się w stronę innych aktywności. Studiowała fotografię i malarstwo. Jej zdjęcia drukował "Paris Vogue" i "Allure", a w Tokio doczekała się indywidualnej wystawy. Z sukcesem zaczęła też projektować ubrania. Ale jej przeznaczeniem miała się okazać reżyseria, choć Sofia postanowiła przeciąć artystyczną pępowinę, obierając zupełnie inną drogę niż jej ojciec.
Na dużym ekranie zadebiutowała "Przekleństwami niewinności" w 1999 roku. Poetycka adaptacja powieści Jeffreya Eugenidesa z miejsca przyniosła jej uznanie i kilka prestiżowych nagród. Prawdziwy sukces miał jednak przyjść cztery lata później wraz z "Między słowami" z Billem Murrayem i Scarlett Johansson w rolach głównych. Coppoli udało się stworzyć film nieszablonowy, w którym wiele rozgrywa się w sferze emocji, subtelnych niuansów, niedopowiedzeń.
Młoda reżyserka wypracowała zupełnie inną metodę reżyserską niż twórca "Ojca chrzestnego". Na planie nigdy nie jest tyranem, nie krzyczy, nie spiera się, nie stawia żądań. Zamiast tego uważnie słucha swoich aktorów. "Nie należy dać się zwieść delikatności Sofii. Jest twarda, ale nie próbuje udawać faceta" – mówił o niej Bill Murray. Sama Coppola przyznaje: "Nigdy nie próbowałam upodobnić się do ojca. Nasze podejścia do świata są zupełnie różne". Miała rację, ufając własnej intuicji. "Między słowami" wywindowało ją na szczyt, czyniąc z niej pierwszą Amerykankę nagrodzoną Oscarem za reżyserię w historii.
Filmy robi rzadko i za każdym razem zaskakuje. Po bezpretensjonalnym "Między słowami", zadziwiła publiczność niesztampową opowieścią o nastoletniej królowej francuskiej Marii Antoninie. Dotychczasowy minimalizm zastąpiła szalona feeria barw i dźwięków. Trzeci film Coppoli okazał się niecodziennym widowiskiem, które nie wszystkim przypadło do gustu. Publiczność festiwalu w Cannes w 2006 roku wygwizdała "Marię Antoninę". "Cieszę się, że widzowie w ogóle zareagowali" – skwitowała zajście reżyserka. A w ubiegłym roku odniosła kolejny spektakularny sukces. W nagrodzonym Złotym Lwem w Wenecji "Somewhere. Między miejscami" ze Stephenem Dorffem znów uderza w poetycką nutę. I po swojemu ukazuje pustkę dobrze znanego sobie świata hollywoodzkich celebrytów. Taka już jest.
MARIA ANTONINA | Polsat | niedziela, godz. 14.00