Sundance to nie tylko festiwal i nie tylko stworzona przez Roberta Redforda instytucja wspomagająca niezależnych filmowców. To także środowisko twórcze, które stworzyło własny, choć nie do końca określony styl. Często w recenzjach, zwłaszcza zachodnich krytyków, natkniemy się na określenie "w stylu Sundance. Zazwyczaj jest to komplement. Co się w takim razie pod nim kryje?
W Park City w stanie Utah spotkają się amerykańscy (i nie tylko) filmowcy, którzy mają ambicję tworzenia kina niosącego znaczenie, walory artystyczne lub odkrywającego to, co nieznane albo ukryte. Kina robionego poza hollywoodzkim systemem studyjnym.
Konstruktywny bunt
Duch kontestacji oraz indywidualizm są tam stale obecne. Dość powiedzieć, że dzięki festiwalowi zaistnieli tacy reżyserzy, jak Kevin Smith (w Sundance nagrodzono debiutanckich "Sprzedawców"), Robert Rodriguez (nakręcony za 7 tys. dol. "El Mariachi" dostał nagrodę publiczności w 1992 r.), Quentin Tarantino (po festiwalu "Wściekłe psy" stały się hitem), Paul Thomas Anderson czy Darren Aronofsky, uznawany za dziecko tej imprezy po rewelacyjnie przyjętym debiutanckim "Pi" (nagroda za reżyserię).
Dzięki festiwalowej famie szersza publiczność zwróciła uwagę na produkcje, takie jak "Seks, kłamstwa i kasety wideo", "Powrót do Garden State", "Mała miss", "Dziękujemy za palenie", "Blair Witch Project" czy ostatnio "Moon". Festiwal wypromował także wspomnianych już "Sprzedawców", "Wściekłe psy" i "El Mariachi" – wszystkie te filmy uznawane są dziś za znaczące pozycje filmografii lat 90. To tutaj zaczynają się nowe trendy, pojawiają nowe tematy. Tutaj zaczyna się też dalsza kariera filmu, często uwieńczona oscarową statuetką.
Dziwacy i eksperymenty
W programie tegorocznej edycji na pewno znajdą się obrazy, które w kolejnych dekadach uchodzić będą za klasyki. Dokonanie wyboru z niemal 300 premierowych filmów nie jest łatwe. Zaletą festiwalu jest jednak jego niebywała różnorodność – każdy miłośnik ambitnego kina wybierze tu coś dla siebie. Na przedfestiwalowej giełdzie opinii wysoko stały tytuły biorące udział w konkursie filmów fabularnych: opowiadający o próbie samobójczej "The Ledge" Matthew Chapmana z Liv Tyler i Patrickiem Wilsonem w obsadzie, "Terri" powracającego do Sundance z kolejnym filmem Azazela Jacobsa oraz "Higher Ground" debiutującej w roli reżysera aktorki Very Farmigi ("Infiltracja", "W chmurach").
Wśród pozakonkursowych premier największym zainteresowaniem widzów cieszy się film "My Idiot Brother" wyreżyserowany przez Jessego Pereza, założyciela zespołu The Lemonheads i twórcę teledysków. Obraz opowiada o życiu sympatycznego nieudacznika Neda i jego ukochanego psa imieniem Willie Nelson. Klasyczny indie movie rodem z Sundance jednym słowem. W sekcji dokumentalnej najbardziej oczekiwaną premierą jest nowy film słynącego z zamiłowania do prowokacji Morgana Spurlocka ("Super Size Me") – traktujący o zjawisku product placement "The Greatest Movie Ever Sold".
Kinomani na pewno zwrócą uwagę także na prezentowany w sekcji New Frontier "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego – jedyny polski akcent w programie. "Młyn i krzyż", w którym występują Rutger Hauer, Charlotte Rampling i Michael York, rozgrywa się częściowo wewnątrz obrazu Petera Bruegla – to propozycja dla kinowych smakoszy złaknionych estetycznych wrażeń i eksperymentalnego podejścia do filmowej materii.
Inny rodzaj eksperymentu stanowi wyprodukowany przez Tony’ego i Ridleya Scottów "Life in a Day" w reżyserii Kevina Macdonalda. Film składa się z kompilacji kilku tysięcy amatorskich obrazów umieszczonych w ramach konkursu na YouTube, dokumentujących jeden dzień z życia internautów z różnych zakątków świata.
Wstydliwe sekrety Ameryki
Wszystkie wymienione propozycje z tegorocznej edycji wpisują się w szerszy kontekst sundance’owego kina. Festiwal, nazywany mekką niezależnych filmowców, stał się w ciągu ostatnich lat ważną siłą napędową dla całej branży. Regularnie czarnymi końmi wyścigu po Złote Globy i Oscary stają się filmy, które zdobyły uznanie w Sundance. Tak było w przypadku wszystkich obrazów Jasona Reitmana: "Dziękujemy za palenie" (dwie nominacje do Złotych Globów), "Juno" (trzy nominacje do Złotych Globów, cztery do Oscara, w tym statuetka dla Diablo Cody za scenariusz) i "W chmurach" (sześć nominacji i Złoty Glob za scenariusz oraz sześć nominacji oscarowych). Tak było również w przypadku „Małej miss” (dwie nominacje do Złotych Globów, cztery do Oscarów i dwie wygrane statuetki) oraz "Hej, skarbie" (cztery nominacje i jeden Złoty Glob oraz siedem nominacji i dwa Oscary).
Dwa ostatnie tytuły stanowią też dobrą ilustrację dwóch skrajnie odmiennych stylów kina sundance’owego. Reprezentowane przez "Małą miss" filmy portretują sympatycznych dziwaków i ich życiowe perypetie – w ten nurt wpisuje się z całą pewnością tegoroczny "My Idiot Brother" (wypatrujmy go przy okazji przyszłorocznych Oscarów). Z kolei „Hej, skarbie” to znacznie cięższe gatunkowo kino o wstydliwych sekretach Ameryki, społecznych nierównościach i rozmaitych patologiach.
Ten sposób opisu świata podejmuje nagrodzony w zeszłym roku Grand Jury Prize obraz "Do szpiku kości" (w polskich kinach zobaczymy go w lutym) – przejmująco zimna wizja życia białoskórych mętów zajmujących się produkcją metamfetaminy gdzieś po środku lasów Missouri. Na razie z nominacją do Złotych Globów i wciąż otwartymi szansami na Oscara.