Na tegorocznym 60. Międzynarodowym Festiwalu Filmu w Cannes Irene wręczała Nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego za najlepszy scenariusz filmu krótkometrażowego Europy Centralnej i Wschodniej. To nie był przypadek: Kieślowski ofiarował jej najpiękniejsze role życia. Kiedy w 1991 roku na tym samym festiwalu jury pod przewodnictwem Romana Polańskiego przyznało 24-letniej Irene Jacob nagrodę dla najlepszej aktorki za kreację w "Podwójnym życiu Weroniki", nikt nie słyszał o dziewczynie, która wprawdzie zadebiutowała u samego Louisa Malle'a ("Do zobaczenia chłopcy" 1987), ale zaistniała na ekranie zaledwie przez półtorej minuty.

Reklama

"Podwójne życie Weroniki" i nagroda w Cannes otworzyły przed nią drzwi do wielkiej kariery - jednak zasypywana propozycjami muza Kieślowskiego dokonała wtedy zupełnie innego wyboru. Status gwiazdy nigdy jej nie pociągał - niebagatelną rolę odegrało tu zapewne jej dzieciństwo spędzone w protestanckiej rodzinie o wyraźnie określonej skali wartości. Irene, najmłodsze dziecko pary mieszkających w Genewie intelektualistów (matka psycholog, ojciec fizyk), z jednej strony, cierpiała z powodu introwertyzmu najbliższych, z drugiej strony, czując się w rodzinnym kokonie bardzo bezpiecznie. Jej ucieczką stał się teatr.

"Moi rodzice nigdy nie mówili nie tylko o uczuciach, ale w ogóle o sobie. Ja z kolei czułam chęć wypowiedzenia się, ale nie miało to nic wspólnego z buntem. W wieku pięciu lat odkryłam teatr - bardzo dobrze czułam się na scenie, uwielbiałam się przebierać. Grywałam nawet postaci z mojego najbliższego otoczenia" - wspomina. W Szwajcarii mała Irene chodziła do szkoły muzycznej, matka zapisała ją też do kółka teatralnego. W wieku 18 lat powróciła do Paryża i została przyjęta do szkoły teatralnej przy rue Blanche. Tak się zaczęło.

"Bardzo pociągała mnie możliwość pracy w grupie" - mówi Jacob. "Obcowanie z twórczymi ludźmi jest rzeczą wspaniałą. Cała moja późniejsza praca z Krzysztofem Kieślowskim rozegrała się na przykład na płaszczyźnie, której istnienia nigdy bym nie podejrzewała. Zawód aktora pozwala na tego typu odkrycia, na dostrzeganie bogactwa ludzkiego losu. Mamy przecież tylko jedno życie, trzeba więc starać się je wzbogacać, choćby chodziło o posadzenie kwiatów w ogrodzie".

Reklama

Mówi się, że Kieślowski był jej Pigmalionem, zapominając o tym, że to jej ogromna wrażliwość pozwoliła na natychmiastowe zrozumienie pragnień reżysera. Dzięki temu mogła stać się częścią jego kosmosu, muzą i kobietą odgrywającą ważną rolę w jego życiu. Kieślowski był już wtedy dojrzałym mężczyzną, Irene dała mu w prezencie swoją młodość.

"Krzysztof ofiarował mi dwie wspaniałe role - w <Podwójnym życiu Weroniki> i <Czerwonym> - oraz swój ogromny talent. Był obdarzony ogromną charyzmą i rzadką odwagą. Co we mnie najgłębiej zapadło? Największą zniewagą w ustach Krzysztofa było słowo <pretensjonalny>. Uczył mnie, że można mówić tylko o tym, co się rzeczywiście nosi w sobie, że trzeba operować własnymi sferami światła i cienia. Jako reżyser ofiarował mi niezwykłe intensywne spojrzenie - dzięki temu udało nam się dotrzeć w jego filmach do tego, co z reguły pozostaje głęboko ukryte".

Po ogromnym sukcesie "Podwójnego życia Weroniki" Jacob otrzymała nominację do Nike Awards (1993) za "Przeczucie" Eldara Riazanova, gdzie zagrała wielką miłość bohatera - tajemniczą Liubę, i zaraz potem nominację do British Academy Awards i francuskich Cezarów za kreację w "Czerwonym". Znowu zaczęły napływać scenariusze z Hollywood.

Reklama

"Zrezygnowałam z tych filmów, bo za każdym razem reżyserzy mówili, że nie mają wpływu na ich formę i treść. Pomyślałam sobie wtedy: <Dlaczego mam pracować z kimś kto jest niewolnikiem?>. Po pięknych filmach Krzysztofa mie miałam ochoty brać udziału w przedsięwzięciach, które nie miały nic wspólnego z moimi wartościami" - mówi aktorka.

Wybrała kino autorskie - zagrała między innymi u Nadine Trintignant, eksżony gwiazdora "Czerwonego" Jean-Louisa ("Uciekinierki" 1995), u Oliviera Parkera ("Othello" z Irene w roli dynamicznej i szalenie współczesnej Desdemony - 1990), u praktycznie nieznanego Jean-Yvesa Pitouna ("Amerykanin kucharzem" 1998 - francuska komedia "kulinarna"), ale także u samego Michelangela Antonioniego, gdzie wcieliła się w postać kandydatki na zakonnicę, spotykającej na swej drodze do klasztoru ziemską miłość ("Po tamtej stronie chmur" 1996) oraz u Brytyjczyka Marka Peploe ("Zwycięstwo" 1998 z Willemem Defoe - Jacob jako indiańska piękność!). W jej filmografii regularnie powracał akcent polski: w 1992 roku pojawiła się w "Enaku" Sławomira Idziaka, operatora Kieślowskiego, a w rok później w "Tajemniczym ogrodzie" Agnieszki Holland.

Być może dlatego zachodni reżyserzy dopatrywali się w niej regularnie słowiańskich rysów: od czasów wielkiej artystycznej przygody z Kieślowskim aktorka często grywa piękności z krajów Europy Wschodniej bądź tajemnicze cudzoziemki. "Lubię role silnych kobiet. Interesują mnie bohaterki, które rzucają wyzwanie światu, przeżywają intensywne uczucia, które kryją w sobie jakąś tajemnicę. Każdy posiada przecież swój intymny ogród" - zwierza się aktorka.

Wciąż powraca do swojej wielkiej miłości - teatru. Uwielbia grać w sztukach klasyków - Pagnola, Pirandella, Cortazara, Moliera. Kocha Czechowa - kilka lat temu wcieliła się w Ninę w "Mewie" na deskach paryskiego teatru Bouffes du Nord. "Czechow chciał pokazać, że należy odczuwać życie bardzo głęboko, abstrahując od wszelkich racjonalistycznych przesłanek. Potężne siły, które nami kierują, są przecież zupełnie innej natury".

W teatralnych wyzwaniach często towarzyszy jej Jer&ocirc;me Kircher - aktor i reżyser, w życiu prywatnym mąż Irene i ojciec jej dzieci. To dla niego znowu zamieszkała we Francji. "Zwykle pracowałam tam, gdzie zaniósł mnie los - przez pewien czas grałam w Anglii i w USA, bo żyłam z Anglikiem. Moje życie prywatne i praca zawsze funkcjonowały na zasadzie naczyń połączonych" - mówi aktorka.

Macierzyństwo nie przeszkodziło jej w uprawianiu zawodu, wręcz przeciwnie: w dwa miesiące po narodzinach synka Paula odbyła tourn&eacute;e po całej Francji, recytowała na wielkim koncercie w Lincoln Center w Nowym Jorku, następnie (2004/2005) zagrała w muzycznym przedstawieniu w reżyserii męża "Wiem, że wzajemne miłości istnieją, ale nie żądam aż takiego luksusu" - śpiewała w duecie z piosenkarzem Vicentem Delerm i nagrała płytę z Ricardo T&eacute;t&eacute; (2007).

Wprawdzie wielbiciele jej talentu nie mogą odżałować, że tak rzadko gości na francuskich ekranach i traci czas na wielomiesięczne tourn&eacute;e po miastach prowincji, aktorka kroczy jednak konsekwentnie własną drogą. "Owszem, zdarzało mi się nie wykorzystać nadarzających się okazji - ze strachu albo z powodu braku wyobraźni. Czasami sami narzucamy sobie przecież własne ograniczenia. Nigdy jednak nie zaakceptowałam czegoś mówiąc sobie: &lt;To ohyda, ale zarobię górę pieniędzy&gt;. Dzięki temu udało mi się zawsze spotykać ludzi, którzy stawali mi się bliscy" - mówi.

Stara się zachować w stosunku do innych, jak i do siebie samej niezbędny dystans. Nigdy nie stawiała na własną fizyczność, chociaż jest piękną kobietą. Nie chciała się zatracić, wystawić na sprzedaż. Co jest dla niej najważniejsze?

Rodzina. Umiejętność cieszenia się życiem, pięknem ludzi i przedmiotów. Umiejętność mówienia nie i buntowania się przeciwko niesprawiedliwości. Nadzieja, którą można znaleźć wszędzie - w książkach, sztukach, w uśmiechu przechodnia.

Czego nie znosi? Taniego ekshibicjonizmu, bo prawdziwy ekshibicjonizm, jak powtarzał jej Krzysztof Kieślowski, nie rzuca się w oczy, polega na ujawnianiu wewnętrznych przeżyć i uczuć. Ludzkiej małości i braku wyobraźni. Nietolerancji. I przyzwyczajeń. "Zawsze trzeba pamiętać, że przyzwyczajenie jest złym przyzwyczajeniem" - mówi. Kiedy się uśmiecha, w jej oczach zapalają się ciepłe iskierki. Ma znowu twarz Madonny, jak dawno temu w "Podwójnym życiu Weroniki".