Jego droga na wielki ekran była jednak znacznie dłuższa i bardziej zawiła niż ta wyprawa. Kanadyjska dziennikarka Paulette Bourgeois napisała pierwszą powieść o przygodach małego żółwia dwadzieścia cztery lata temu. Książka nosiła tytuł "Franklin boi się ciemności", a inspiracją dla niej był… serial komediowy „M*A*S*H*”, a dokładnie postać doktora Benjamina Franklina "Sokole Oko" Pierce’a (Alan Alda), który w jednym z odcinków - usprawiedliwiając się rzekomą klaustrofobią - odmawia wejścia do schronu przeciwlotniczego, mówiąc: "Gdybym był żółwiem, bałbym się wejść do swojej skorupy".

Reklama

Na tym jednak nie kończy się udział "Sokolego Oka" w historii narodzin sympatycznego gada. Benjamin Franklin Pierce użyczył też animkowi swoich obu imion (jako Benjamin żółw występuje we francuskiej wersji językowej). Początkowo książka została odrzucona przez wszystkie większe wydawnictwa w Kanadzie i dopiero niewielka oficyna Kids Can Press zdecydowała się wprowadzić na rynek nowego bohatera - swoistego żółwiego everymana.

O tym, że była to słuszna decyzja, świadczy trzydzieści milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie. Dziewiętnaście powieści tandemu pisarsko-ilustratorskiego Paulette Bourgeois i Brenda Clark przetłumaczono na trzydzieści języków i wydano w pięćdziesięciu krajach. Franklin doczekał się także serialu telewizyjnego (sześć sezonów po trzynaście odcinków każdy), czterech filmów pełnometrażowych, kilku gier (m.in. na konsolę Game Boy Advance), kilku rewii, własnego parku rozrywki w Montrealu oraz przyozdobionych swoją podobizną rozmaitych akcesoriów szkolnych, zabawek, dziecięcych ubranek, pościeli i śpiworów.

Franklin jest więc jednym z ulubionych współczesnych dziecięcych bohaterów. W trwającym właśnie plebiscycie telewizji Mini Mini na najpopularniejszą animację serial o jego przygodach wręcz zdeklasował przeciwników, uzyskując ponad dwieście tysięcy głosów. Na drugiej pozycji (osiemdziesiąt pięć tysięcy) uplasował się gigantyczny pies Clifford , a na trzeciej "Barbie jako księżniczka i żebraczka" (osiemdziesiąt trzy tysiące) . Zdecydowanie w tyle zostały "Pszczółka Maja", "Krecik", "Sindbad" i polska dobranocka wszech czasów "Bolek i Lolek".

Dzieci kochają Franklina, mimo iż jest postacią dość staroświecką. Brak sensacyjnych wątków, fantastycznych rekwizytów, a nawet tradycyjną, "płaską" animację, całkowicie rekompensuje jednak złożona osobowość żółwia. W odróżnieniu od np. Misia Uszatka Franklin wcale nie jest chodzącym ideałem. Wręcz przeciwnie, często popełnia błędy i ma mnóstwo wad, co sprawia, że młodym widzom łatwiej jest się z nim identyfikować. Każdemu przecież może przytrafić się kłótnia z rodzeństwem, każdy może trochę nabałaganić, spóźnić się, mieć tremę przed występem, bać się pierwszego dnia w szkole albo pod nieobecność rodziców przetrząsnąć ich szafy w poszukiwaniu prezentu na urodziny kolegi. Franklina uwielbiają też dorośli (niektórzy pewnie za to, że nie nosi damskich torebek).

Z całą pewnością jednak "Franklin i Skarb Jeziora" jak na razie nie ma szans na Oscara. Chyba że Amerykańska Akademia Filmowa powołałaby nową kategorię: najbardziej sympatyczny film roku. Gwarantuje on bowiem blisko półtorej godziny naprawdę dobrej zabawy, a do tego morał, który - jak się okazuje - wcale nie musi być nachalny. Szkoda tylko, że Paulette Bourgeois i Brenda Clark w grudniu ubiegłego roku zapowiedziały, że już nigdy więcej nie napiszą żadnej książki o przygodach Franklina. Na szczęście podobnej deklaracji nie złożyła Sharon Jennings, autorka większości książeczek napisanych na podstawie epizodów serialowych.