Dante Spinotti (rocznik 1943), wybitny włoski operator, autor zdjęć m.in. do filmów Michaela Manna (ostatnio "Wrogowie publiczni" z Johnnym Deppem).


Spotykamy się na Plus Camerimage podczas projekcji "Wrogów publicznych", do których zrobił pan zdjęcia. Obejrzał pan ponad godzinę filmu - chciał pan sprawdzić, czy wszystko w porządku z kopią? A może nie widział pan filmu?
Dante Spinotti: Nie mogłem obejrzeć tego filmu wcześniej w odpowiednich warunkach. Poza tym trzeba czasu i dystansu, by właściwie ocenić film. Operator przeskakuje z planu na plan, nie bierze udziału w powstawaniu ostatecznej wersji tego, co nakręcił.



Reklama

"Wrogów publicznych" nakręcił pan kamerą cyfrową, podobnie jak kilka poprzednich filmów. Tęskni pan za taśmą filmową?
To bodaj szósty raz, kiedy pracuję kamerą cyfrową. To zupełnie inne narzędzie niż taśma filmowa. Właściwie nie wpływa ona na koncepcję wizualną filmu, ale daje większe możliwości. Dzięki niej jesteśmy świadkami wielkiej rewolucji w sposobie robienia filmów. Największa różnica polega na tym, że wreszcie na bieżąco widzimy efekty naszej pracy. Właśnie skończyłem zdjęcia do najnowszych "Opowieści z Narnii". Kręciliśmy w Australii, a co pół godziny gotowy materiał lądował na biurku producenta w Stanach! Jestem miłośnikiem filmów w 3D. Jest to realna zmiana języka kina.

p

Po kilku filmach nakręconych w latach 80. we Włoszech przeniósł się pan do Stanów. Pamięta pan ten moment: filmowiec z Europy jedzie do Hollywood. Co ma? Dobre recenzje ze starego świata, wiarę, że mu się uda, znajomości...
Pierwszym przełomem była rezygnacja z pracy w telewizji i decyzja, by zostać wolnym strzelcem. Hollywood wydawało mi się naturalną drogą. Miałem spore szczęście, że jako dziecko nauczyłem się angielskiego. Byłem jednym z tych dzieciaków, których rodzice ciągle pytają: co my zrobimy z tym chłopcem, czego on ma się uczyć? Posłali mnie do szkoły, w której wkuwałem łacinę i grekę i strasznie tego nie lubiłem. Wiedzieli, że ciągnie mnie do fotografii, więc w akcie desperacji wysłali mnie na rok do Kenii do wuja. Uważali, że to jedyna szansa, bym nauczył się jakiegoś fachu.

Reklama

Sporą rolę w pana amerykańskiej karierze odegrał legendarny producent Dino de Laurentiis.
Kiedy się spotkaliśmy, Dino otworzył studio filmowe w Karolinie Północnej. Był człowiekiem wielkiej wizji, przekonanym, że nie wolno mu zapomnieć o włoskich korzeniach. Przy okazji nie chciał pracować ze śmietanką Hollywood. Zatrudniał Włochów i Brytyjczyków. O mnie wspomniał mu ktoś ze znajomych. Polubiliśmy się od razu. To on poznał mnie z Michaelem Mannem. Zwrócił na niego uwagę dzięki serialowi "Policjanci z Miami". To była pierwsza produkcja telewizyjna, w której tyle uwagi poświęcono stronie wizualnej: pięknie ubrani ludzie, garnitury od Versace i Armaniego. To była nowość. Przez telefon Dino powiedział mi: "Dante, muszę cię poznać z pewnym młodym zdolniachą, przylatuj do nas, do Karoliny Północnej". Złapaliśmy kontakt i zrobiliśmy razem "Łowcę", który wprowadził mnie na amerykańskie salony. Michael pokazał mi, jak bardzo można się zaangażować w robienie filmu, wykrzesać z siebie entuzjazm przez 24 godziny na dobę. Zanim go poznałem, taki reżyser istniał tylko w moich marzeniach.



Bardzo lubię film "Cudowni chłopcy" z Michaelem Douglasem, który zrobił pan z Curtisem Hansonem. W porównaniu z "X-Men" czy "Narnią" to dość kameralna pozycja.
Pamiętam przygotowania do tego filmu. Ciemny, ponury piątek w Pittsburghu. Ja sam i bez pomysłu. Myślałem o samobójstwie. Po południu wybrałem się do kina. Grali film Todda Solondza. Kupiłem bilet, ale zamiast na jeden film poszedłem na pięć. Oglądałem po kilka minut, a potem jak podglądacz zakradałem się do następnej sali i patrzyłem na fragment kolejnego. Miałem nadzieję, że któryś naprowadzi mnie na pomysł, jak powinienem nakręcić "Cudownych chłopców". W końcu olśnienie: ruchliwa kamera, dużo zbliżeń i Pittsburgh jako jeden z bohaterów. Miasto ważne jak u Felliniego.

Mówi pan o Fellinim, ma pan włoskich mistrzów?
Absolutnie Fellini. Jedyny film, na którym w życiu płaczę, to "Osiem i pół" – podczas końcowej sceny z cyrkiem, z muzyką Nino Rotty. Fellini to chyba jedyny reżyser, któremu udało się opisać Włochów. Był prawdziwym magiem.



Terminy projekcji filmów w ramach retrospektywy Dante Spinottiego znajdziecie tutaj