"Tybetańska księga umarłych"(aka "The Tibetan Book of the Dead") Kanada/Francja 1994; reżyseria: Barrie Angus McLean, Yukari Hayashi, Hiroaki Mori; dystrybucja: Moma Film; czas: 91 min; Premiera: 6 listopada; Ocena: 4/6



Opowiada mianowicie o Tybetańskiej Księdze Umarłych, jednym z najważniejszych tekstów buddyzmu autorstwa mistrza Padmasmbhawy (Guru Rinpocze), który zebrał w niej nauki dotyczące śmierci i reinkarnacji. Pierwszy przekład na angielski ukazał się w Londynie w 1927 roku. Zapoczątkował falę reedycji i tłumaczeń, a księga stała się jednym z najbardziej znanych na zachodzie tekstów orientalnych. Carl Gustav Jung uważał ją za jedno z najważniejszych odkryć Zachodu w XX wieku, napisał zresztą wstęp i komentarz do pierwszego wydania.

Reklama

O historii księgi, jej znaczeniu, przekazie, recepcji na Zachodzie opowiada pierwsza część filmu zatytułowana „Droga życia”. To część bardzo klasyczna, nakierowana na wartości poznawcze. Konstrukcyjnie i merytorycznie przypomina w gruncie rzeczy typowy etnograficzny dokument zmontowany na zasadzie przeplatania fotogenicznych kadrów z wypowiedziami wprost do kamery. Oprócz samej historii, autorzy serwują nam też przy okazji antropologiczny komentarz podawany głębokim głosem Leonarda Cohena, który wystąpił tu w roli narratora. Pokazują tybetańskie obrzędy wywiedzione z tysiącletniej tradycji i próby oswajania ze śmiercią przy pomocy księgi wprowadzane w amerykańskim hospicjum. Niby, nic takiego. Temat wyparcia śmierci przez zachodnią kulturę powraca ostatnio dość często. Ale jest w tym filmie coś więcej niż tylko zniesienie fetyszyzującego tabu. Nie chodzi o samą akceptację nieuchronności śmierci przytłumionej przez hedonistyczny kult pozornej nieśmiertelności, ale wręcz radość, z jaką czeka się na śmierć. Taką, jaką okazuje sam Dalajlama tłumaczący z ekscytacją, że śmierć to nic innego jak tylko przeobrażenie ciała, taka sama jak zmiana starego znoszonego ubrania. Pewnie, że ma ta jego afirmacyjna postawa mocne podstawy kulturowe i religijne, wspierane koncepcją reinkarnacji, ale strach przed śmiercią, lęk przed nieznanym wydaje się przecież czymś pierwotnym i uniwersalnym, łagodzonym przez każdy system religijny.

p

Po to właśnie potrzebna jest Księga Umarłych, odczytywana zmarłemu i opisująca proces umierania oraz pośmiertne stany umysłu przed zamanifestowaniem się w nowym wcieleniu. Pokazuje to druga część filmu, zatytułowana „Wielkie wyzwolenie”, stylistycznie bardziej złożona, rozpięta miedzy obserwacją, a dyskretną inscenizacją z animowanymi wstawkami. Obserwujemy 49-dniowy obrzęd, podczas którego buddyjski lama za pomocą Księgi Umarłych pomaga umierającemu 42-letniemu mężczyźnie rozstać się ze światem, a już po jego śmierci odrodzić się w innym ciele. Ma w sobie ten rytuał coś z mistycznej wzniosłości, coś z magii, ale i coś z psychoanalizy. Wizje, jakich doświadcza zmarły na pograniczu światów mają charakter archetypowych wytworów indywidualnej i zbiorowej podświadomości. W filmie przybierają one postać animacji autorstwa Isku Patela odwołującej się do eklektycznej ikonografii. Sposób, w jaki zmarły reaguje na owe wizje, z których jedne budzą przerażenie a inne silne przyciąganie, w dużym stopniu warunkuje jego przyszłą egzystencję. Śmierć nie różni się zatem zbytnio od życia, bo przecież w buddyzmie iluzoryczną naturę mają przecież również wszystkie formy postrzegane między narodzeniem a śmiercią.

Reklama

Sens tego filmu nie zawiera się jednak ani w znakach równości, ani w pytajnikach, ani mistycznych oświeceniach, ile w absolutnej przejrzystości pozornie obcych i hermetycznych pojęć. Niczego tu nie trzeba tłumaczyć z tybetańskiego na nasze. Niezmącona wiara, wątpienie, eskapistyczne milczenie tak samo są zrozumiałe i tam, i tu. Pouczenia zawarte w Księdze i opisy stanów nieświadomości zmarłego nasuwają przecież analogie również z eschatologią chrześcijańską, Junga godzą z Janem Pawłem II, Mahometem i Dalajlamą. Nie o rozwiązanie egzystencjalnych zagadek tu zatem idzie, ale o praktykę, która czy pojmowana w wymiarze religijnym, czy psychologicznym ma też i tę wartość, że nie tylko oswaja śmierć, ale wprowadza ją na powrót w paradygmat pojęć. Czyni to przy tym na tyle ciekawie, by mimo klasycznej formy, zachęcić do mądrego dialogu. A to już wielka wartość.