Kupiłeś już zaległy egzemplarz "Thrillera" i składankę największych przebojów "Number Ones"? Przeczytałeś wszystkie dodatki do kolorowych magazynów poświęcone historii Króla Popu? Do szczęścia brakuje ci tylko wizyty w kinie. Michael Jackson powraca – znów bawi i wzrusza, łączy ludzi i bije rekordy popularności, a jego rodzina oraz wydawcy dalej liczą pieniądze.
"This is it" to ostatnia szansa na to, żeby zobaczyć Jacksona w akcji. Seria jego piędziesięciu występów w Lonydnie przygotowywanych na jesień ostatecznie nie doszła do skutku, ale zachowało się ponad sto godzin materiałów kręconych podczas prób. W normalnej sytuacji trafiłyby pewnie jako krótki dodatek do koncertowego DVD, tymczasem dzięki reżyserowi Kenny’emu Ortedze, odpowiedzialnemu m.in. za trzy części "High School Musical", jeszcze przed premierą film stał się największym hollywoodzkim hitem roku, a jego wartość liczy się na wstępnie na blisko ćwierć miliarda dolarów z samych pokazów kinowych. A potem pewnie czeka nas jeszcze idealny prezent na święta.
Od 25 czerwca już nic nie powinno nas dziwić w popkulturze – były zdjęcia twarzy umierającego artysty na okładkach tabloidów, kilkudniowe polowanie na sprawcę jego “morderstwa“, pranie brudów z prywatnego życia rodziny Jacksonów oraz walka o spadek, a do tego pojawiające się niespodziewanie nieślubne dzieci oraz skrywani przez lata kochankowie. A wszystko przy dźwiękach największych przebojów: "Beat it", "Thriller", "Billy Jean" czy "Bad", które znów trafiły na anteny radiowe i do telewizji. Ukazujący to wszystko dokument z pewnością jeszcze kiedyś powstanie, na razie możemy tylko oglądać na ekranie ponad dwie godziny tańców i śpiewów Jacksona.
W "This is it" rodzina zabroniła pokazywania Michaela w niekorzystnym świetle, dlatego mamy niepowtarzalną okazję podziwiać geniusza przy pracy, wzruszać się, kiedy chwytają nas za serce jego piosneki, zachwycać się, kiedy wymyśla kolejne układy choreograficzne, a koniec płakać, kiedy jego wielkie show ostatecznie nie dochodzi do skutku. Bo rzeczywiście artysta był w zaskakująco dobrej formie, w pracy był prawdziwym wizjonerem i perfekcjonistą, a do tego wiedział, jak bawić publiczność. Kto zatem nie ma jeszcze dość jego naiwnego spojrzenia na świata oraz nie razi go ta zbiorowa nekrofilia fanów, powinien być zachwychwycony. Obiektywnie rzecz biorąc, film jest zmarnowaną szansą na ciekawy i naprawdę ważny dokument, który wniósłby coś nowego do znanego wizerunku, rozwiał wiele wątpliwości dotyczących Michaela Jacksona i uczciwie upamiętniłby jego legendę.
Producentów "This is it" bardziej niż wartość artystyczna czy historyczna, interesuje jednak sukces komercyjny filmu. Oprócz jego formy i treści, równie kuriozalne jest sztuczne napędzenie koniunktury. Decyzja o wprowadzeniu go do kin tylko na dwa tygodnie ma być okazją do kolejnej demonstracji siły fanów, stworzenia wrażenia ogromnego zainteresowania oraz sposobem na szybki zysk. Zresztą zgodnie z oczekiwaniami w Stanach zapanowała ogólna histeria, jak przy wszystkich ważnych międzynardowych premierach, a Jackson stał równie chodliwym towarem, co Elvis, Marilyn Monore i Frank Sinatra. Wyniki przedsprzedaży biletów miesiąc temu przybiły trzykrotnie dotychczasowy rekord filmu "Hannah Montana & Miley Cyrus: Best of Both Worlds Concert", który był pokazywany zaledwie przez tydzień i w weekend przyniósł 31 milionów dolarów dochodu. Ludzie koczowali nawet trzy dni w kolejkach czekając na otwarcie pierwszych kas. W ten sposób udało się również "This is it" zdeklasować pewniaka tego sezonu "Zmierzch: Księżyc w nowiu". Ma to zapewnić blisko 5 tysięcy kopii filmu wyświetlanych w Stanach i ponad 8 tysięcy rozdystrybuowanych po świecie. Co ciekawe wiele z nich trafiło do Indii i do Azji, nawet chińscy cenzorzy zgodzili się na pokazy.
Ile w tym całym zamieszaniu zostało szacunku dla samego Jacksona? Biorąc pod uwagę dług, jaki po sobie pozostawił (ponad 400 mln dolarów) oraz 30 milionów, które zainwestował organizator londyńskich koncertów i jednocześnie właściciel praw do filmu – nie może być tutaj mowy o żadnych sentymentach. Chcąc nie chcąc, jego show będzie jeszce długo trwał nawet po śmierci.