Mało komu udało tak skutecznie, jak Chaplinowi zawładnąć masową wyobraźnią. I choć zrobił to w erze kina niemego, a dźwięk zabił go jako artystę, to kino po nim było już inne. I do dzisiaj jego arcydzieła wciąż pozostają arcydziełami, a nie muzealnymi zabytkami.

Reklama

Nawet te pierwsze krótkie filmy realizowane w pośpiechu, hurtowo dla tandeciarza Macka Sennetta nadal potrafią rozśmieszyć, choć akrobatyczna błazenada jeszcze nie osiągnęła w nich mocy metafory. Ale już w nakręconym koło 1916 roku "Włóczędze" widać rezygnację Chaplina z przesady, clownady, groteski, przeradzającej się w nadmierne wygłupy. Znać podszycie jego dojrzałego już humoru, wzruszeniem, a nawet tragizmem. "Włóczęga" ma też wymiar symbolu. Bo właśnie wizerunek trampa, włóczęgi, podpatrzony u londyńskiego dorożkarza uczynił Chaplin swym firmowym znakiem: za duże spodnie, przyciasny surdut, rozczłapane buty, laseczka, zdefasonowany melonik, no i oczywiście charakterystyczny wąsik przyklejony jeszcze w Anglii, gdy zaciągnął się do wędrownej trupy aktorskiej.

Dlaczego, mimo że pod względem estetyki, wrażliwości, techniki, kino od tamtej pory zmieniło się całkowicie, legenda kina niemego wciąż potrafi zachwycać? Chaplin określił wzór komediowego gatunku, wciąż dążył do godzenia sprzeczności: elitarności z plebejskością, przyziemności z wzniosłością, melancholii z witalnością. Dlatego z jego bohaterem mogli się utożsamić niekryjący uwielbienia dla Chaplina Freud, Einstein czy Picasso, jak i miliony widzów na całym świecie. W dojrzałych dziełach Chaplina pociesznego klowna zastąpił odrobinę liryczny nieudacznik, a wszystkie te filmy nabrały mocy tragikomicznych przypowieści. Wzruszenie i śmiech miały już do końca pozostać sposobem Charliego na obłaskawienie nieludzkiego świata. Nakręcony w 1921 roku "Brzdąc" w początkowych napisach zawiera takie właśnie artystyczne credo: "Film z uśmiechem, a być może czasem łzą". On sam streszczał "Brzdąca" tak: "Biedna mieszkanka Londynu planuje porzucić swe nieślubne dziecko, lecz chce, by trafiło do bogatego domu. Kładzie je więc w limuzynie stojącej przed eleganckim pałacem. Samochód zostaje skradziony, a niemowlę porzucone obok śmietnika znajduje i zabiera wędrowny szklarz. Film pokazuje czasem zabawne, czasem żałosne przygody szklarza i malca. Dziecko pracuje, tłukąc szyby, a szklarz pracuje, wprawiając nowe".

Ten pierwszy dłuższy (50-minutowy) film Chaplina do dziś wywołuje spory. Przez jednych uważany za jego pierwsze arcydzieło, przez innych oskarżany o sentymentalizm i eklektyzm. Paradoksalnie, oba te poglądy są chyba słuszne, bo "Brzdąc" to w istocie sentymentalne arcydzieło i nie zmienią tego nawet tak ewidentne niespójności jak sen zgnębionego bohatera, w którym obskurna ulica staje się rajem. Bo choć Chaplin opowiada w tym filmie wiele różnych bajek naraz, to wszystkie składają się w końcu na emocjonalną prawdę. Nie szkodzi, że naiwną, skoro już sam widok małego obdartego Jackiego Coogana potrafi wzruszyć, a scena, w której bezduszni urzędnicy, niczym hycle chcą go zabrać do sierocińca wciąż działa z rozdzierającą siłą. W gonitwie Charliego po dachach mamy potencjał kina akcji, a w sekwencjach rozbijania i wprawiania szyb tradycyjną błazenadę. Wszystko zmieszane w idealnych proporcjach, bez fałszywych nut, nadmiaru znaczeń, czytelnie i prosto.

Reklama

W dodatku Charlie i Coogan stworzyli wręcz idealny zabawno-liryczny duet. Może to wszystko trąci myszką, ale wciąż zachwyca. Działa identycznie jak współczesne słodko-gorzkie komedie o dorosłych i dzieciach, zbudowane niezmiennie wedle tych samych chaplinowskich przepisów. Tak to już z kinem jest. Choć się zmieniło, to jednocześnie nic się nie zmieniło.

Brzdąc (The Kid)

USA 1921; Reżyseria: Charlie Chaplin; Obsada: Charlie Chaplin, Jackie Coogan, Edna Purviance; Dystrybucja: Vivarto; Czas: 50 min

Premiera: 1 lutego