Nie ma historycznych, trwających przez tysiąclecia instytucji, które nie przechodziłby kryzysów. Oczywiście te, które co i rusz wstrząsają brytyjską monarchią są diametralnie różne od tego, co boli bardzo dyplomację w Watykanie, ale obydwie - używając języka dyplomatów – co najmniej nie wzbraniały się przed tym, by ich historie pokazane zostały w ramach giganta popkultury – Netflixa. "The Crown" zostawimy z boku (choć to rzecz godna oglądania), a spojrzymy na film Fernando Meirellesa "Dwóch papieży".

Reklama

Nie będzie żadnym spoilerem, jeśli powiemy, że to historia trudnej więzi, szorstkiej przyjaźni pomiędzy Josephem Ratzingerem a Jorge Bergoglio, czyli Benedyktem XIV, a Franciszkiem. Obserwujemy moment wyboru obydwu na papieży, kulisy zabiegów kuluarowych, rozmowy i atmosferę wśród kardynałów. "Dwóch papieży" bez dwóch zdań jest filmem nawiązującym do wydarzeń historycznych i przybliżającym mechanizmy konklawe, ale to przede wszystkim obraz o starciu osobowości i dwóch filozofii myślenia. I co jest chyba najbardziej istotne – dwóch wielkich indywidualności aktorskich.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Scenariusz, oprócz wspomnianego tła historycznego i dość lekkiego – jak na temat – poprowadzenia, zawierał kilka warstw głębszych, godnych do pochylenia się i zastanowienia nawet dla tych, którzy nie są katolikami. Odwieczna wojna nowego ze starym, postępu z konserwatyzmem, przemijanie, zmęczenie, konformizm i rewolucjonizm – by dobrze to pokazać zatrudniono Jonathana Pryce’a oraz Anthony Hopkinsa. Oni tworzą spektakl, wciągają nas w swój świat i pozwalają zapomnieć – zwłaszcza w przypadku Pryce’a – że patrzymy na aktora, a nie prawdziwego papieża.

Nasze sympatie i antypatie budowane są poprzez kontrasty. Rozmowy z ludem są przeciwstawione obronie księży-pedofilów, twarde "Nein" skonfrontowane są z chęcią udzielania sakramentów rozwiedzionym. Wyrzucanie poza nawias kłóci się z otwartością. Jest też i moment luzu, kiedy rozmowy schodzą na pizzę, wino i piłkę nożną – konieczny, byśmy lekturę przyjęli przystępniej. Co jest ważniejsze: dwie ofiary księży-pedofilów, czy setki tysięcy wiernych, które Kościół straci w wyniku odwrócenia się oburzonych. To jedno z pytań, z którymi pozostaniemy, choć pedofilia, akceptacja homoseksualistów czy stosunek do rozwodników są wątkami bocznymi.

Konieczność schowania ego w imię obrony instytucji, która trwa i ma trwać, nakazuje nam zadać sobie pytanie czy decyzje, które podejmują świątobliwi to głos serca, czy wyrachowana gra. I to zarówno w przypadku przedstawianego jako konserwatysta Ratzingera, jak i uwielbianego Bergoglio.

W czasach, w których papież Franciszek jasno mówi o konieczności ochrony świata, ściska rękę Grecie Thunberg i mówi rzeczy, które za dwóch poprzednich nie mieściły się w głowie, nie musimy długo szukać, by znaleźć i inne oblicze Kościoła. Pazernego, stawiającego świątynie za miliardy i mówiącego, że ekologia to grzech. Pojawienie się w tym momencie filmu takiego jak "Dwóch papieży" wspiera jedno ze skrzydeł i pozwala ukłonić się tym, którzy ze względu na wspomniane afery z Kościoła uciekli. Tak ociepla się wizerunek w momencie, w którym "kontrreformacja" podnosi głowę.

A dla wszystkich innych to dobra intelektualna rozrywka i dwie godziny, których za zmarnowane nie uznamy.