Oryginał literacki, na podstawie którego napisano scenariusz pochodzi z 1944 roku. Powieść Anny Seghers odnosiła się do II Wojny Światowej. Niemiecki reżyser Christian Petzold pozostawił swych rodaków jako tych złych, jako siłę, która zniewala i niszczy Europę, ale opowieść przeniósł do naszych czasów.

Reklama

Zadanie to oczywiście karkołomne, bo łapanki na ludzi na ulicach, kiedy w tle widzimy współczesne samochody, neony, współczesne ubranie i wyposażenie wojsk, a także policji nakazują nam myśleć, że w teraźniejszości takie rzeczy nie są możliwe. I że nie mamy prawa nawet podejrzewać, że dojdzie do rozlewu zła.

Udana zmiana perspektywy pokazuje nam, że wystarczy inaczej pomyśleć o losach ludzi, którzy są obok nas, którzy przeżyli gehennę ucieczki i obław, by uzmysłowić sobie, że nie wyciągamy żadnej lekcji z historii. Chyba, że nazywamy nią podejście w stylu amerykańskim – ludzi w potrzebie odsunąć od siebie jak najdalej, stworzyć im jak najwięcej przeszkód, by nie mogli uciec z miejsca zagrożenia do kraju, który postrzegają jako azyl.

Pokazywany na Berlinale film Petzolda, obnaża degrengoladę naszego gatunku. W „Tranzycie” obserwujemy, jak z dnia na dzień, w obliczu zagrożenia, nasze człowieczeństwo sprowadza się tylko do podstawowych instynktów, tych które zapewniają przeżycie. Nie oglądamy się na kogoś umarłego, jeśli w efekcie będzie to stwarzać szansę na nasze przetrwanie.

Współczesny statek pasażerki i policyjna, wyprodukowana w XXI wieku, suka mogą dają na takie podejście do spraw życia i śmierci inne spojrzenie.

Reklama

W kilku momentach Petzold się gubi. Wątek z dzieckiem imigrantki, do którego poczuł niemal ojcowskie uczucie jest zarysowany zbyt grubą kreską. Reżysera ratują obserwacje natury ludzkiej, pokazane umiejętnie dzięki dobrej obsadzie. Przypominający Joaquina Fenixa Franz Rogowski nie przesadza z grą, pozwala na refleksje.

A tych po filmie można mieć naprawdę sporo. Nie jest to film bez wad, ale ze względu na swój przekaz zaliczyć go trzeba do grona „warto”.

Trwa ładowanie wpisu