Proza Stephena Kinga z reguły źle znosi próby przeniesienia na ekran. Udały się naprawdę nieliczne: "Lśnienie" Kubricka, "Skazani na Shawshank" Darabonta, "Stań przy mnie" Reinera (z którym "To", jako opowieść o swoistym rytuale przejścia, ma najwięcej wspólnego), ostatnio serial na podstawie powieści "Dallas '63" i kilka innych. Ale że King należy do pisarzy bardzo chętnie ekranizowanych – jego nazwisko na plakacie gwarantuje pewien poziom zainteresowania – stanowią one zdecydowaną mniejszość. "To" rzecz jasna tych proporcji specjalnie nie poprawi, ale może stać się wzorcem dla przyszłych produkcji – to bowiem jeden z najlepszych filmów opartych na książkach mistrza horroru. I skutecznie zaciera wspomnienie po nieudanym miniserialu z 1990 roku.

Reklama

W miasteczku Derry giną dzieci: na ulicach pojawia się coraz więcej plakatów z rozpaczliwym wezwaniem "Czy widziałeś...", zostaje wprowadzona godzina policyjna, ale to niczego nie zmienia. Jednym z zaginionych jest George, a choć od zniknięcia chłopca minął prawie rok, jego starszy brat Bill wierzy, że odnajdzie chłopca. Wraz z przyjaciółmi postanawia wyruszyć na kolejne poszukiwania. Mają jednak świadomość, że zaginięcia nie odpowiadają ludzie, lecz nienazwane zło, które nawiedza Derry co 27 lat. „To” objawia się pod postacią Pennywise'a, Tańczącego Klauna, w którym jednak nie ma nic zabawnego ani groteskowego. A każdy z bohaterów będzie musiał zmierzyć się nie tylko z demonem, lecz przede wszystkim stawić czoła swoim największym, najbardziej obezwładniającym lękom.

Film Andy'ego Muschiettiego dość wiernie trzyma się powieściowej fabuły – a przynajmniej jej części, "To" jest bowiem dopiero pierwszym rozdziałem planowanego dyptyku. Akcja została przeniesiona z lat 50. w końcówkę lat 80. – nie tylko dlatego, by druga część, opowiadana z punktu widzenia dorosłych już bohaterów, rozgrywała się współcześnie, lecz również by wpisać się w nostalgiczny nurt, który każe dzisiejszym trzydziesto- i czterdziestolatkom z zapartym tchem śledzić kolejne odcinki „Stranger Things” (a przy okazji widzowie będą mogli się przekonać, ile z fabuły książki Kinga zaczerpnął bezwstydnie przebój Netflixa).

"To" ocaliło również wszystkie najważniejsze cechy powieściowego oryginału: wnikliwą społeczną analizę, pogłębione psychologiczne portrety bohaterów, inteligentną grę popkulturowymi kliszami i niezłej jakości humor, skutecznie rozładowujący nieodzowne w horrorze napięcie i patos. No i przede wszystkim Muschietti pamiętał, że to nie potwór w tej opowieści ma być najstraszniejszy (choć Pennywise w interpretacji Billa Skarsgaarda jest odpowiednio przerażający, a finałowa konfrontacja ma niepokojący, surrealistyczny klimat). O wiele mocniej zapadają w pamięć lęki i traumy nękające młodych bohaterów.

"To" jest zatem tyleż horrorem, ile przejmującą opowieścią o wchodzeniu w dorosłość i odpowiedzialności. O odrzuceniu, toksycznych relacjach rodzinnych, pierwszej miłości i pierwszym rozczarowaniu. Oglądanie "Tego: może przypominać przeglądanie katalogu własnych wspomnień z młodości. Ale to nostalgia podszyta strachem i niepewnością. Bo każdy z nas – przypomina King – musiał kiedyś zmierzyć się z jakimś własnym Pennywise'em.

To, USA 2017, reżyseria: Andy Muschietti, dystrybucja: Warner, czas: 135 min