Lata mijają, a w Ząbkowicach ciągle to samo. Czy to aby na pewno Ząbkowice? Dowiadujemy się tego tylko bacznie przyglądając się tablicom rejestracyjnym. Bo przecież klimat, który tu panuje, może być właściwy dla każdego miasteczka w Polsce.
[MEDIUM SPOILER ALERT]
Roman Lach, czyli ojciec – policjant (Andrzej Chyra) pije i bije. Wszyscy wokół wiedzą, co się dzieje w jego domu, ale naruszać wątpliwego miru domowego nie chcą. Bo ojciec to dobry glina, a takiemu nikt zaszkodzić nie chce. Lepszy taki, niż jakikolwiek inny, nowy – przyjdzie skądś, trzeba będzie na nowo redefiniować układy, może coś wywęszy, może będzie chciał więcej za to samo. Lepiej jest chronić starego.
Podbite oko mamy, przecięte usta bardziej martwią syna Jacka Lacha (Filip Pławiak) – po tacie, a jakże, też policjanta. Młodzieńcza butność, współczucie dla matki i chęć pokazania, że można żyć inaczej doprowadzają do konfliktu ojciec-syn na wielu płaszczyznach. Syn próbuje chronić siebie i matkę (Kinga Preis), ale ta najczęściej nabiera wody w usta i nie chce oskarżyć swego męża. W kluczowej dla tego wątku filmu scenie zadaje pytanie "a może to ja jestem temu winna".
W rodzinie Lachów prócz Jacka jest jeszcze dwóch synów. Jeden z nich już wyczuwa, że w mieście panuje zmowa milczenia i dlatego lepiej się będzie żyło wchodząc w skomplikowany układ wzajemnie asekurowanych lewych interesów. Najmłodszy jest głuchoniemy, ale przez to podskórnie chłonie emocje, przeżywa i rozumie je głębiej niż ktokolwiek.
W tytule filmu mamy morderstwo. O tym, kto ginie dowiadujemy się też niemal na samym początku obrazu. Akcja trzyma w napięciu do końca. Fabuła nie jest jednak linearna, przeszłość przeplata się tu z teraźniejszością, Jakubik żongluje wątkami. To czyni z "Prostej historii o morderstwie" opowieść wielowymiarową: to patrzymy na zamordowanych Lachów, to patrzymy na to, jak ojciec rozmawia z synem, goni kogoś policyjnym wozem, potem znów obserwujemy usuwanie zwłok, by znów pojawić się przy rodzinnym stole.
Historia morderstwa sprawia, że myślimy o filmie jako o kinie gatunkowym. Jednak w filmie Jakubika ważniejszym pytaniem od "kto zabił" jest "dlaczego", dociekanie i podpatrywanie. Poszukiwanie źródła zła nie pozwala jednak znaleźć oczyszczenia. Na koniec wszyscy jesteśmy tak samo ubrudzeni. Buntując się przeciwko jednej sieci powiązań, budujemy własną delikatną strukturę, w której każdy czuje się bezpiecznie, bo nikt o zdrowych zmysłach nie ujawni szczegółów powiązań.
Reżyser Arkadiusz Jakubik od poprzedniego obrazu ("Prosta historia o miłości" – 2010) nieprawdopodobnie dojrzał. Jest twórcą kompletnym, panującym nad fabułą, nad wielowymiarowością przekazu, nad doskonałymi aktorami. Jakubik nie ukrywa, że scenariusz pisany był z myślą o Kindze Preis, która odwdzięczyła się dając wszystko, co w tej roli można było. Zaskoczeniem jest Andrzej Chyra, który przecież nie raz był w filmie człowiekiem który albo bije, albo pije, albo jest bezwzględny albo wszystko to na raz. Wprowadzony w kontrze do niego Filip Pławiak (wreszcie obsadzany w rolach psychologicznie wymagających, bo bardziej niż do "Biletu na księżyc" predysponowany jest do "Prostej historii" właśnie czy "Czerwonego pająka") pokazuje go jako człowieka słabego, bezradnego, pogodzonego z życiową porażką i żyjącego z dnia na dzień. Od śledztwa do śledztwa, od wódki do wódki, od pobicia do pobicia, jak wielu z nas w Polsce.
Jakubik nie jest detalistą, ale wiele aspektów, w szczególności dotyczących charakterystyk postaci, dopracował perfekcyjnie. Idealnie pokazuje małomiasteczkową beznadzieję, obnaża bezsensowność walki pokoleń w rodzinie - bezwiednie buntując się przeciwko rodzicom kopiujemy ich błędy, stajemy się ich straszniejszymi, bo nauczonymi na ich błędach, klonami.
Jakubik pokazuje też, że lata mijają, a w Ząbkowicach ciągle to samo. I że wszyscy wiedzą, że wcale nie o to miasto w tym filmie chodzi.
8/10
"Prosta historia o morderstwie"; Polska 2016; reżyseria: Arkadiusz Jakubik; w rolach głównych: Filip Pławiak, Kinga Preis, Andrzej Chyra; 1 godzina 30 minut; w kinach od 21 października