Magnus von Horn, mieszkający w Polsce Szwed, absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi, już w nagradzanych szkolnych etiudach "Echo" i "Bez śniegu" odnalazł własny temat. W skrócie chodzi o przyglądanie się złu, podpatrywanie zła, ale bez rodzimej przypadłości osądzania poszczególnych zachowań, wydawania cenzurek z moralności. Uczestnicy spektaklu zepsucia podpatrują głównych bohaterów z mieszaniną pogardy, nienawiści, ale i mocno zawoalowanej zazdrości. W głowie rodzi się wciąż ta sama myśl: czy mnie także byłoby stać na takie okrucieństwo, czy w innym kontekście zachowałbym się podobnie. Kat, zbrodniarz staje się w tym przypadku jednocześnie ofiarą, bo przypomina matrycę zachowań, które przerażają właśnie dlatego, że są na wyciągnięcie ręki. Zło jest kuszące, zło jest zarażające – i dlatego mścimy się na złu.

Reklama

Von Horn na bohaterów traktatów o złu nie wybiera typów spod ciemnej gwiazdy. Tego rodzaju stylizacja kompletnie go nie ciekawi. Bohaterami szkolnych filmów Von Horna, również "Intruza", są postaci naszej codzienności. Niczym szczególnym się nie wyróżniają. Tym silniej wybrzmiewa teza o współuzależnieniu w matni, jak w alkoholicznej rodzinie. W "Intruzie" młody reżyser idzie zresztą jeszcze dalej, drąży głębiej: rzecz dotyczy przecież odwetu, osądzania oraz trudnej drogi prowadzącej do wymazania winy za czyny popełnione.

W ostatnich latach powstały na świecie dziesiątki tego rodzaju filmów – fabuł i dokumentów – opowiadających o przestępczości wśród nieletnich. Zderzenie naiwności wpisanej w metrykę z posępną dosadnością najczęściej werystycznie pokazanych aktów przemocy zawsze robi wrażenie. Von Horn wybrał odmienną, zdecydowanie trudniejszą ścieżkę. I wygrał.

Wiemy tylko tyle, że siedemnastoletni bohater filmu ma na imię John i właśnie wyszedł z poprawczaka. Wcześniej w afekcie zamordował dziewczynę. Niemal wszystkie filmy pokazywałyby drogę nastolatka prowadzącą do makabrycznego czynu, w "Intruzie" – co jest może największą rewelacją konceptu fabularnego – obserwujemy to, co wydarzyło się później. Chłopiec wraca do domu, jest stygmatyzowany, naznaczony przez członków rodziny, sparaliżowanego dziadka granego przez Wiesława Komasę, zdezorientowanego ojca, brata. Rówieśnicy gardzą Johnem, boją się go, ale podskórnie ulegają fascynacji milczącym chłopcem, którego było stać na coś aż tak ohydnego.

Reklama

Grany przez Ulrika Munthera nastolatek stara się postrzegać rzeczywistość racjonalnie, a ponieważ nowy-stary świat jest nieżyczliwy, odpychający, usiłuje oswoić tę skromną amplitudę. Przeczekać, bo przecież nie zapomnieć, nie da się zapomnieć tego, co naznaczyło go na zawsze. Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące. Nic się nie zmienia, agresja otoczenia narasta, John zmaga się już nie tyle z utrzymaniem status quo, ile z powracającymi doń wykopiowaniami z przeszłości. Mechanizm się odradza, ale Von Horn nie jest ani sędzią, ani oskarżycielem, obserwuje chłopca, jego rodzinę, małe rytuały codzienności i przejmujący skandynawski chłód, który nie pozwala nawet najbliższym powiedzieć: boję się, żałuję, bardzo cię kocham. W ostatniej części filmu ta opowieść o niemocy sprostania złu dokonanemu zamienia się w przypowieść o niemocy słów czy gestów, przecież gdyby tylko można było wypłakać żale, wyeksplikować zarzuty i przyjąć słowa pokuty, "intruz" oswoiłby chociaż część obcości. To jednak mrzonki, mamy procedury, odpowiednie programy, mechanizmy zapobiegania złu. Brakuje tylko ludzkich słów. Milczenie nie jest złotem.

INTRUZ | Polska, Szwecja, Francja 2015 | reżyseria: Magnus van Horn | dystrybucja: Gutek Film | czas: 101 min