Tęczowe filmy, uchodzące dotąd za jedną z najbardziej zaangażowanych odnóg X muzy, odchodzą już od roszczenia sobie prawa do zmieniania mentalności widzów. Pokazują homoseksualnych bohaterów w sposób tak samo zwyczajny, jak romantyczne komedie, thrillery i pornosy. I w każdym z tych gatunków nieheteroseksualni bohaterowie się pojawiają.
Brytyjska produkcja, która w ojczyźnie okazała się dużym sukcesem komercyjnym, ochoczo posługuje się stereotypem, nie starając się nawet go zwalczać. Geje są w nim pokazani jako osoby manieryczne i "przegięte", zaś górnicy – jako ich przeciwieństwo – "prawdziwi mężczyźni", którzy kobiety traktują z wyższością i nigdy, ale to nigdy nie tańczą. Trudno wyobrazić sobie bardziej nieprzyjazne wobec siebie środowiska. Ale nawet one będą zmuszone się zjednoczyć, kiedy pojawi się wspólny wróg. Jest nim Margaret Thatcher, której żelazne rządy doprowadzają do tego, że górnicy wychodzą na ulicę. Ze wsparciem przychodzą im środowiska LGBTQ.
Twórcy, opowiadając popartą faktycznymi wydarzeniami historię, nie silą się na ich interpretację. Nie próbują też upamiętnić wielkiego dla środowisk LGBTQ wydarzenia, kiedy homofobiczni górnicy wykonali milowy krok w stronę tolerancji, dając nie tylko Brytyjczykom przykład nowoczesnego myślenia. Cel tego filmu jest inny, bardziej "filmowy" – okraszony brytyjskim humorem ma za zadanie przede wszystkim bawić. I w tym sprawdza się bardzo dobrze.
Tym samym "Dumni i wściekli" wchodzą w konstelację nowego typu kina spod znaku LGBTQ, takiego, które nie rości sobie prawa do wykonywania pracy społecznej ani wystawiania pomników aktywistom, którzy poświęcili życie walce o tolerancję. Obraz Matthew Warchusa wpisuje raczej tę walkę w obszar popkultury, z idącymi za tym uproszczeniami. Film przysłuży się upamiętnieniu ruchu, jakim był LGSM (Lesbijki i Geje Wspierają Górników), ale w kolorowych barwach – bez skupiania się na trudnościach, z którymi musieli sobie poradzić jego założyciele. Zamiast tego w komicznym ujęciu ukazuje drogę do pojednania.
Reklama
To kolejny przykład na to, że zachodnie kino spod znaku LGBTQ weszło w nową fazę, powiększając przepaść, jaka dzieli je od kinematografii krajów Europy Wschodniej, Bliskiego Wschodu czy Afryki, gdzie homoseksualni bohaterowie na ekranie praktycznie nie występują. Ale wyemancypowane kino komercyjne i tak pozostaje w tyle w stosunku do kina artystycznego, które coraz śmielej zrywa pęta poprawności politycznej. W pokazywanych na festiwalu Berlinale tęczowych filmach, jak choćby "Nasty Baby" Sebastiana Silvy czy "I Am Michael" Justina Kelly'ego (choć ten drugi to właściwie twór pół komercyjny, pół artystyczny, choćby przez osoby Jamesa Franco i Zachary'ego Quinto w obsadzie), homoseksualni bohaterowie nie są już postaciami wyłącznie pozytywnymi. Dotąd w kinie głównie prześladowani, walczący o swoje prawa i tolerancję, dziś ujawniają też swoje negatywne oblicze. W "Nasty Baby", najogólniej rzecz ujmując, wyemancypowani homoseksualiści dopuszczają się morderstwa, w "I Am Michael" gej przechodzi przemianę w homofoba, który pociąg do tej samej płci uważa za zboczenie. Zapewne minie jeszcze sporo czasu, zanim podobne obrazy będą docierały do nas z krainy Hollywoodu czy innych anglojęzycznych kinematografii.
Wydaje się, że złoty środek powinien znajdować się w kinie polskim, w którym nie ma tradycji emancypacyjnej. Jednak rodzimi filmowcy chcieliby od razu gonić Zachód i dzieła takie, jak "Dumni i wściekli", a brakuje im odwagi, by przyznać, że nakręcili film spod znaku LGBTQ, czego dowodem wypowiedzi Małgorzaty Szumowskiej na temat "W imię..." o homoseksualnym księdzu, Tomasza Wasilewskiego o "Płynących wieżowcach" o chłopaku ukrywającym swój homoseksualizm czy Jana Kidawy-Błońskiego o "W ukryciu", miłosnej historii dwóch kobiet w czasie II wojny światowej. Twórcy ci z uporem godnym lepszej sprawy w wywiadach zarzekali się, że zrobili filmy o miłości, a nie o homoseksualistach. Tymczasem twórcy "Dumnych i wściekłych" zarzekają się, że zrobili film o homoseksualistach, a nie o miłości. Widać różnicę?
DUMNI I WŚCIEKLI | Francja, Wielka Brytania 2014 | reżyseria: Matthew Warchus | dystrybucja: Gutek Film | czas: 120 min