Tak było chociażby w przypadku "Urodzonych morderców" Olivera Stone'a czy "Zaginionej dziewczyny" Davida Finchera. Reżyserski debiut doświadczonego scenarzysty Dana Gilroya to kolejny film należący do tej rodziny, tyle że traktujący całą sprawę w sposób dużo bardziej bezpośredni.
U Gilroya media bardzo mocno wpisane są w samą fabułę. To one dają nowe życie głównemu bohaterowi (przekonujący Jake Gyllenhaal), który do tej pory parał się drobnymi kradzieżami. Paradoksalnie praca z kamerą w ręku w charakterze tytułowego wolnego strzelca, z wcześniejszą profesją mają całkiem sporo wspólnego. W pogoni za sensacją przestają bowiem obowiązywać jakiekolwiek zasady, a codzienność reportera (a może raczej łowcy) sprowadza się do prostej maksymy "cel uświęca środki". A skoro jedyną miarą sukcesu są słupki oglądalności, zamiast komuś pomóc, lepiej przecież nakręcić to, jak cierpi.
Obrazując nocne życie Los Angeles (skądinąd znakomicie sfotografowane przez Roberta Elswita), Gilroy pokazuje sytuację ekstremalną. Rzeczywistość, w której tabloidyzacja mediów posunęła się do tego stopnia, że oprawcy od łowcy sensacji wcale nie dzieli zbyt wiele. A kamera w jego ręku jawi się jako równie niebezpieczna broń co nóż czy pistolet. Wszystko to sprawia, że "Wolny strzelec" zyskuje kolejne, niezwykle istotne dno. Nie jest zatem jedynie sprawnie zrealizowanym mrocznym thrillerem, ale obrazem stawiającym przed widzami poważny problem. Problem, który z chwilą gdy otwieramy codzienną gazetę, czy włączamy któryś z kanałów informacyjnych, dotyczy niemal każdego z nas. Oglądając film Tony'ego Gilroya, można się spierać, czy jest pesymistą czy raczej realistą. Bez wątpienia ten jeden z najlepszych debiutów kończącego się roku daje widzowi pewną wiedzę. A to, co ten z nią zrobi, to zupełnie inna sprawa.
WOLNY STRZELEC | USA 2014 | reżyseria: Dan Gilroy | dystrybucja: Monolith | czas: 117 min