Daniel Radcliffe najwyraźniej nie uważał na lekcjach obrony przed czarną magią i przytulił swoje mroczne "ja". A kiedy w drugiej połowie filmu bierze do ręki widły i zawiaduje oddziałem oślizgłych węży oczekujących jego poleceń, trudno odmówić "Rogom" specyficznego, uwodzącego ujmującą bezpośredniością uroku.
Imię określa człowieka. Nieprzypadkowo Ignatius Perrish został ochrzczony Ignatiusem Perrishem, ta zbitka łacińsko-angielska jest dla Joego Hilla, autora powieściowego pierwowzoru, równie istotna co cała masa intertekstualnych nawiązań i powiązań, jakie w swojej książce pozostawił, nieraz dla czystego efektu, nieraz faktycznie kluczowych, poniekąd oddając tym samym charakter dzisiejszej kultury popularnej.
Filmowe "Rogi" również wydają się podobnie symptomatyczne i przypominają kolorowy magazyn, gdzie na kolejnych stronach znaleźć można i mydło, i powidło. Opętani przez demona systematyzacji zakwalifikują dzieło francuskiego reżysera Alexandra Aji, który odrobił już hollywoodzkie frycowe jako czarną komedię, ale rozpiętość gatunkowa filmu – jak i narracyjne rozstrzelenie – jest znacznie szersza.
Jakby na potwierdzenie swojej rzekomej winy oskarżony o gwałt i zabójstwo ukochanej (eteryczna, mimozowata Juno Temple) pełen zwątpienia w nieomylne przecież boskie wyroki Ig (co wyraża sztubackim i świętokradczym buntem) budzi się z szatańskimi rogami na głowie. Prowokują one komiczne wyznania ludzi mu bliskich i dalekich, zmuszają do obnażenia myśli. Z ich pomocą Perrish stara się rozwiązać zagadkę śmierci dziewczyny, co popchnie go także do przewartościowania własnej wiary oraz swojego dzieciństwa, które powraca w sielankowych retrospektywach. Aja niekiedy potyka się o własne nogi, próbując poskładać do kupy nietuzinkowy gatunkowy miszmasz, ale ostatecznie udaje mu się ten dryf na bezkresnym morzu dziwności.
ROGI | USA, Kanada 2014 | reżyseria: Alexandre Aja | dystrybucja: Monolith | czas: 120 min