Projekcja "Przychodzi facet do lekarza" wywołuje dziwne refleksje. Chociaż obraz wyświetlany na kinowym ekranie żenuje, trudno opędzić się od myśli, że coś musi w nim być, skoro towarzysze projekcji rechoczą i krztuszą się przy kolejnym mizernym gagu. Nie ulega wątpliwości: twórca, który dotąd trafiał dowcipem do wysublimowanej publiczności, woli już schlebianie masowym gustom.
Jego poprzednie filmy dużo mówiły o mentalności jego rodaków, celnie punktując przy tym – jakże uniwersalne – przywary przedstawicieli klasy średniej. Najnowszego filmu obserwacje socjologiczne się nie imają. Co prawda, twórca dalej podśmiewuje się z burżujów, którzy okazują się infantylni i zniewieściali, a diagnozując się na Wikipedii, odkrywają czyhające na nich z każdej strony choroby, ale tym razem robi to pod publiczkę. Fani poprzednich filmów reżysera jeszcze się na nim nie poznali.
Boon wciąż jest na topie. Ale oglądając jego ostatni film, widzowie już nie rozpoznają na ekranie siebie, a przez to i nie będą mieli wrażenia, że to z siebie się śmieją. Bohaterowie, którzy zachowują się jak słoń w składzie porcelany, nie przynależą do realnego świata (czego potwierdzeniem pojawiające się na ekranie fikcyjne państwo – Czerkistan). Tu się obiją, tu na kogoś wpadną, tu znów się upokorzą.
A więc slapstick pełną gębą, ale dlaczegóż taki kloaczny i zdominowany przez jednego tylko aktora? Chociaż w "Przychodzi facet do lekarza" postaci jest całkiem sporo, żadna z nich nie może zagościć na ekranie dłużej. To film Dany'ego Boona – reżysera, scenarzysty i aktora komika, króla box-office'u (do jego filmu należy rekord oglądalności w historii francuskiej kinematografii). Tego, który wie, jak widzów rozśmieszyć i jak przyciągnąć Ich do kin. Autorytarny charakter twórcy odbija się filmowi czkawką. Ile jeszcze, zanim zacznie się odbijać widzom?
PRZYCHODZI FACET DO LEKARZA | Francja, Belgia 2014 | reżyseria: Dany Boon | dystrybucja: Monolith | czas: 107 min