– Bylebym tylko nie musiała grać pieprzonego Vivaldiego – mówi młodociana wiolonczelistka, kiedy dostaje od jednego z głównych bohaterów tego filmu propozycję grania w jego zespole na niekorzystnych warunkach. "Zacznijmy od nowa" odżegnuje się od klasyków, ale nie ucieka od schematów klasycznego kina gatunkowego.
Nowy film reżysera "Once" chciałby udawać kino niezależne, ale zdecydowanie bliżej mu do popprodukcji. Plejada gwiazd z Keirą Knightley na czele winduje dzieło w światowym box offisie, a sprytnie napędzona promocja (z piosenkami głównej aktorki na czele) każe patrzeć nań cokolwiek podejrzliwie. Jednak w ostatecznym rozrachunku odpowiedź na pytanie, czy reżyser się sprzedał, czy jeszcze nie, świadczy na korzyść artysty.
Tym spektaklem naprawdę trudno się nie zauroczyć. Wszystko jest w nim takie ładne – ludzie, miejsca, piosenki. Gdyby wyciąć z tego filmu sceny, które dzieją się na zewnątrz, na ulicach i transparentnych budynkach Nowego Jorku, materiał mógłby posłużyć za teledysk do przebojowej piosenki "Empire State of Min" Alicii Keys i Jaya-Z. Tak jak ona jest bowiem swego rodzaju peanem na cześć Wielkiego Jabłka. Jako że odniosłem sukces tutaj, mogę osiągnąć sukces wszędzie – śpiewa duet. Bohaterowie "Zacznijmy od nowa" chcieliby wierzyć, że są skazani na karierę. Tekściarka grana przez Knightley i producent o seksownym ciele Marka Ruffalo chcieliby wyśnić swój amerykański sen, ale napotykają na opór materii. Ją zdradza chłopak, z którym była w wieloletnim związku (drewniany Adam Levine, wokalista Maroon 5), jego zdradza intuicja. Spotykają się jako życiowi rozbitkowie, wspólnymi siłami próbując zmienić niefortunny los.
Domyślacie się, co stanie się dalej? Będziecie zaskoczeni. Akcja leniwie idzie naprzód. Dla reżysera od fabularnych wolt istotniejsze są niewiele wnoszące dla dalszego biegu wydarzeń momenty, kiedy bohaterowie uczą się siebie nawzajem i odkrywają, co tak naprawdę znaczy bycie artystą, partnerem, ojcem. Te przegadane, zazwyczaj wypełnione muzyką momenty są najcenniejsze. Rzadko kiedy twórcom udaje się zbudować tak intymny klimat, żeby widz zwijał się ze śmiechu, jednocześnie pragnąc, żeby bohaterowie wreszcie wylądowali w łóżku, a potem żyli razem długo i szczęśliwie. Reżyser umiejętnie igra z naszymi oczekiwaniami. W nieoczywisty sposób łamie gatunkowe przyzwyczajenia. Chociaż tworzy lukrowaną historię, szybko daje znak, że ten lukier jest sztuczny. Że tuszuje jedynie nadgnitą zawartość, do której dodano za dużo kwasku cytrynowego i zbyt mało wódki. To jeden z tych seansów, które wywołują uśmiech na twarzy, jednocześnie przypominając, że życie to nie komedia romantyczna.
Zacznijmy od nowa | USA 2013 | reżyseria: John Carney | dystrybucja: Kino Świat | czas: 104 min