Michael Bay po raz czwarty wraca na reżyserski stołek, więc dokładnie wiemy, czego można się spodziewać – pięknych długich ujęć w zwolnionym tempie, wielkich eksplozji, sporej porcji patosu, dopracowanych efektów specjalnych – słowem widowiska, które najlepiej oglądać na wielkim ekranie w towarzystwie równie wielkiej porcji popcornu.

Reklama

I dokładnie to dostajemy. Ponieważ to już czwarty film, to trzeba było też oczywiście całość trochę odświeżyć. Wymieniono więc całkowicie obsadę, to znaczy ludzką część obsady – zamiast znanych z poprzednich części Shii LaBeoufa i Johna Turturro pojawiają się m.in. Mark Wahlberg, Stanley Tucci czy Kelsey Grammer. I trzeba przyznać, że każdy z nich świetnie sprawdza się na ekranie, tworząc wyraziste postacie, które udanie konkurują o uwagę widza z wielkimi robotami czy demolowaniem milionowych metropolii.

Oczywiście to kino pełne klisz i schematów, ale Michael Bay to jeden z mistrzów atrakcyjnego opowiadania historii schematycznych do bólu, więc "Transformers: Wiek zagłady" to po prostu wzorcowy wakacyjny blockbuster. Bez chwili wytchnienia, z mnóstwem postaci, jeszcze większą ilością wątków (taką, która spokojnie wystarczyłaby na dwa albo i trzy filmy), no i oczywiście z otwartym zakończeniem. To nie ostatnie więc spotkanie z Transformersami. Chyba że nie pójdziecie do kina. Ale przecież pójdziecie.

TRANSFORMERS: WIEK ZAGŁADY | USA 2014 | reżyseria: Michael Bay | dystrybucja: UIP | czas: 165 min