Zawarte w książce Arendt rewolucyjne tezy zostały zaklęte w formę odczytanego na ekranie nużącego referatu. Targające bohaterką wątpliwości znalazły swój wyraz wyłącznie w salonowych dysputach, których długość wydaje się proporcjonalna do ilorazu inteligencji uczestników. Podczas obserwowania Arendt i spółki debatujących o niuansach Holokaustu można odnieść wrażenie, że oglądamy jeden z filmów Woody'ego Allena. Na twarze bohaterów ani przez moment nie błądzi jednak ślad ironicznego grymasu bądź prowokacyjnego uśmiechu. Wszyscy są tu poważni do ostatniej kropli whisky. Wbrew intencjom twórczyni film o podziwianej przez nią Arendt zamienia się tym samym w kolejny pomnik zyskujący pewne miejsce w filmowej Alei Zasłużonych.

Reklama

Porażka von Trotty dziwi tym bardziej, że barwna biografia autorki "Korzeni totalitaryzmu" przypomina gotowy scenariusz. Ponadto Hannah Arendt wydaje się wręcz wymarzoną bohaterką dla von Trotty. Słynna filozofka jest idealną kandydatką do zamieszkania w matriarchalnej komunie, w której wcześniej znalazło się miejsce dla Róży Luksemburg, św. Hildegardy z Bingen i terrorystek Frakcji Czerwonej Armii. Tak jak swoje poprzedniczki, autorka "Eichmanna w Jerozolimie" sprzeciwia się powszechnie wyznawanym poglądom i pragnie mówić własnym głosem. Bohaterka nowego filmu von Trotty przypomina heroinę wykładowych sal rzucającą wyzwanie zakorzenionej w kulturze refleksji nad złem. W ujęciu niemieckiej filozofki Adolf Eichmann, jeden z najważniejszych współpracowników Adolfa Hitlera, nie był tytanem zbrodni, lecz skrupulatnym urzędniczyną. Opracowana przez nazistowskiego dygnitarza koncepcja ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, zamiast spełnieniem apokaliptycznego proroctwa, okazała się w tym świetle po prostu precyzyjnym planem działania. Analizowane przez Arendt okrucieństwo straciło abstrakcyjny wymiar i stało się częścią codzienności. Niechęć do spłycenia przekazu bohaterki nie pozwoliła von Trottcie na podkreślenie towarzyszącej tezom filozofki aury sensacji. Intelektualny dystans prezentowany przez autorkę okazuje się jednak zwodniczy, bo utrudnia emocjonalne zaangażowanie w losy Arendt.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy film niemieckiej mistrzyni stanowi deklarację twórczego zniechęcenia. Margarethe von Trotta, weteranka na froncie walki o pozycję kobiet w światowym kinie, wyraźnie opadła z sił. Od czasu, gdy osiągała wielkie sukcesy z takimi filmami, jak "Utracona cześć Katarzyny Blum", "Czas ołowiu" czy "Róża Luksemburg", minęło już wiele lat. W międzyczasie doświadczona autorka doczekała się utalentowanych następczyń w rodzaju Claudii Llosy czy Jane Campion. Choć wygląda na to, że von Trotta musi oddać pole młodszym koleżankom, nie warto lekceważyć jej wielokrotnie potwierdzanych umiejętności. Na kolejny błysk talentu będziemy musieli jednak jeszcze poczekać.

HANNAH ARENDT | Francja, Kanada, Niemcy, Izrael 2012 | reżyseria: Margarethe von Trotta | dystrybucja: Aurora Films | czas: 100 min