Na pierwszy rosyjski film zrealizowany w tak zaawansowanej technice 3D nie szczędzono grosza. Produkcja "Stalingradu" Fiodora Bondarczuka pochłonęła co najmniej 30 milionów euro i w założeniu miała być wizualnym fajerwerkiem, który na każdym kroku chce oszołomić widza. Pełno tu eksplozji, pożarów, kanonad, rozgrywanych na strzępy ciał. Oblężony Stalingrad w 1942 roku na naszych oczach zmienia się w skąpane w pożodze piekło, krwawe miasto śmierci.

Reklama

Niestety, trudno oprzeć się wrażeniu, że Bondarczuk usiłował złapać zbyt wiele srok za ogon: miał ambicję stworzyć dzieło technologicznie nowoczesne, ale i do pewnego stopnia korespondujące z tradycją radzieckiego kina wojennego, chciał krzepić serca Rosjan, a jednocześnie przypodobać się widzowi amerykańskiemu, "Stalingrad" ma bowiem mocne ambicje oscarowe. Porywając się na tak wiele, reżyser musiał ponieść klęskę. O ile "Stalingrad" w wersji 2013 imponuje wizualnym rozmachem, w warstwie fabularnej okazuje się miałki, płaski i – o zgrozo – jednowymiarowy. Bondarczuk zbyt łatwo flirtuje z kiczem, zbyt często przejawia skłonności propagandowe.

Wielka zresztą szkoda, że Ilia Tilkin, opierając scenariusz na wybitnej powieści "Życie i los" Wasilija Grossmana, zmarnował jej potencjał. W swojej wielkiej epopei stalingradzkiej Grossman potrafił pokazać całą gamę ludzkich losów i postaw wobec starcia dwóch machin wojennych. Byli Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy, bohaterowie i kolaboranci, silni i słabi. U Bondarczuka zabrakło jakiejkolwiek psychologicznej różnorodności. Świat "Stalingradu" okazuje się do bólu spolaryzowany: są bohaterscy obrońcy miasta i zezwierzęceni sadyści z armii Hitlera. Może tylko postać oficera Wehrmahtu, Petera Khana, nieźle zagranego przez Thomasa Kretschmanna, wymyka się temu podziałowi, choć i on zbyt łatwo wypisuje się w stereotyp "dobrego Niemca".

Khan to jeden z tych niemieckich żołnierzy, którzy kiedyś byli wrażliwymi na sztukę intelektualistami. Miał żonę, którą kochał nad życie – przedwcześnie ją utracił. Gdy gwałci subtelną Rosjankę, Maszę, wyrzuca jej, że przez nią zamienił się w bestię. Wkrótce jednak między kochankami rodzi się zakazane uczucie. Głównym przeciwnikiem Khana staje się młody kapitan radziecki Gromow (Piotr Fiodorow), zajmujący wraz z piątką żołnierzy położony nad Wołgą dom. Przebywa w nim 18-letnia Katja, którą każdy z czerwonoarmistów zaczyna darzyć po trosze braterską, po trosze platoniczną miłością.

Brak ciekawych postaci kobiecych to poważny mankament filmu. Katja okazuje się projekcją fantazji spragnionych niewinności mężczyzn, Masza jest jak Sonia ze "Zbrodni i kary" Dostojewskiego – reżyser przedstawia ją jako upadłą świętą. Bohaterowie męscy też nie potrafią wybronić się sami. O tym, kim są, musi dopowiedzieć nam wszechwiedzący narrator z offu, co zdaje się anachronizmem. Kino amerykańskie przyzwyczaiło nas patrzeć na koszmar wojny z perspektywy jednostki. Bondarczuk chce opowiadać o losach zbiorowości, ta zaś potrzebuje mitologii. Tylko czy mit "Stalingradu" jest w stanie przekonać współczesnego widza?

STALINGRAD | Rosja 2013 | reżyseria: Fiodor Bondarczuk | dystrybucja: UIP | czas: 135 min