"Café de Flore" jest w pewnym sensie podobne do "C.R.A.Z.Y.". Znowu motorem napędzającym fabułę jest muzyka, bezbłędnie zresztą przez Vallée dobrana – od Pink Floyd po Dinah Washington. Bohater filmu mówi nawet: "Są piosenki, które chcesz puszczać, żeby żyć", ale niewiele z tego wynika.
"C.R.A.Z.Y." miało siłę ocierającego się wręcz o ekshibicjonizm prywatnego wyznania, "Café de Flore" jest ślicznie opakowaną wydmuszką. Vallée błądzi po omacku, zderza motywy i zachowania, które rażą infantylnym podejściem do dramatycznych tematów, wszystko zaś zostaje zagłuszone muzyczną polewą, która choć sama w sobie świetna, nie jest w stanie zastąpić interesującej fabuły i wiarygodnego aktorstwa. Bezradność reżysera widać najlepiej w układzie narracyjnym. Zderzenie dwóch prowadzonych równolegle historii, rymujących się w końcu w dosyć zdumiewającym rozwiązaniu akcji, wydaje się nie tyle wyrafinowanym zabiegiem formalnym, o czym reżyser zapewnia w każdym wywiadzie, co wyrazem absolutnej bezradności wobec zbanalizowanych przez kino i media tematów. W skrócie, "Café de Flore" można by podsumować zdaniem: "W życiu najważniejsza jest miłość". To jednak frazes. Niestety, całe "Café de Flore" jest tytułem ulepionym z frazesów.
Temat pierwszy filmu to rozgrywająca się w latach sześćdziesiątych opowieść o Jaqueline, dzielnej matce z seksowną diastemą – w tej roli o dziwo wiarygodna Vanessa Paradis – bohatersko walczącej o szczęście chorującego na zespół Downa synka. Pomimo kilku mocnych, przejmujących scen, na przykład pokazujących problem miłości dzieci z zespołem Downa, cała historia wydaje się mocno wykoncypowana, to rodzaj emocjonalnego szantażu, wzruszenie na żądanie. Temat drugi miał w założeniu przejmować i boleć, ale trudno osiągnąć ten cel, pokazując jedynie zmulitplikowany banał. Pan jest seksownym DJ-em (drewniany Kevin Parent), w końcu zdradza smutną żonę z seksowną blondynką. I to już prawie wszystko. "Prawie", gdyż za chwilę, w rytm kawałków Sigur Rós oraz The Cure, pojawi się jeszcze motyw newage'owej solidarności dusz. Rekapitulując – film Jean-Marca Vallée to Vanessa Paradis w roli bohaterskiej mamusi, kilka superhitów, mętna parapsychologia, problem reinkarnacji, dzieci z zespołem Downa oraz sceny seksu prawie tak ładne jak na Polsacie po północy. "Café de Flore" przypomina studnię bez dna pomysłów bez pokrycia. Co najmniej o jedną błyskotkę za dużo.
CAFE DE FLORE | Kanada, Francja 2011 | reżyseria: Jean-Marc Vallée | dystrybucja: Vivarto | czas: 120 min