Próba zaadaptowania "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" na potrzeby dużego ekranu przez duńskiego reżysera Henninga Carlsena miała okazać się jednak ryzykowna. Realizację filmu próbowały udaremnić feministki, przekonując, że dzieło kolumbijskiego noblisty propaguje pedofilię. Wojna trwała blisko dwa lata, a sprawa ekranizacji otarła się o prokuraturę. Ostatecznie film trafia na ekrany kin. Czy było o co kruszyć kopie?



Reklama

– Kusząco zmysłowa i jednocześnie uroczo niewinna przygoda – mówił o "Rzeczy…" Carlsen, który blisko pół wieku temu zasłynął legendarną adaptacją "Głodu" Knuta Hamsuna. Rzeczywiście, opowieść o 90-latku, który w dniu urodzin postanawia zafundować sobie noc z nieletnią dziewicą, bardziej niż o seksie jest historią o starości, nostalgii, przemijaniu. Problem w tym, że poza duszną aurą erotyzmu i doskonale uchwyconym klimatem latynoskich przedmieść minionej epoki duński reżyser pokazał niewiele.

Filmowa wersja "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" zawiera mniej hollywoodzkich ozdobników niż "Miłość w czasach zarazy" Mike'a Newella, a grający jedno z wcieleń głównego bohatera Luis Miguel Lombana ma niestety znacznie mniej uroku niż Javier Bardem. W gruncie rzeczy jednak – to bardzo podobne historie.

RZECZ O MYCH SMUTNYCH DZIWKACH | Meksyk, Hiszpania, Dania, USA 2011 | reżyseria: Henning Carlsen | dystrybucja: Best Film | czas: 90 min