Film o wymykającej się spod kontroli imprezie urodzinowej niejakiego Thomasa wpisuje schematy kina inicjacyjnego w ramy hedonistycznej apokalipsy á la licealny Michael Bay. Spomiędzy serii wypitych piw, wypalonych skrętów i osiągniętych orgazmów z "Projektu X" wyłania się jednak przede wszystkim portret pozbawionego perspektyw pokolenia.
Reżyserowi udaje się uchwycić swoich bohaterów na chwilę przed tym, nim zasilą szeregi bezrobotnych, ruszą okupować Wall Street lub w najlepszym razie zamienią się w sobowtórów swych zgorzkniałych rodziców. Jednocześnie jednak "Projekt X" nie ma nic wspólnego z dekadenckim lamentem. To raczej hałaśliwa próba zaczarowania świata i wmówienia sobie, że niechciana przyszłość nigdy nie nadejdzie, bo prostu nie została zaproszona na imprezę.
Aby utwierdzić się w tym przekonaniu, Nourizadeh inscenizuje na ekranie coś w rodzaju orgiastycznego karnawału, niekończącego się obrzędu ku czci obecnej chwili. Korzystający chwilami z dynamicznego montażu i tanecznej muzyki film robi największe wrażenie, gdy pozostaje kręcony kamerą z ręki i korzysta z estetyki dokumentu. Przypomina wtedy fantazję, która zatraciła się w sobie tak mocno, że uwierzyła we własną realność. W ten sposób sztubackiemu wygłupowi udaje się dotknąć istoty kina.
Projekt X | USA 2012 | reżyseria: Nima Nourizadeh | dystrybucja: Warner Bros. | czas: 88 min