Film Vegi miał być nie remakiem, ale swoistą kontynuacją akcji serialu. Zresztą nie sposób wyobrazić sobie "Stawki..." bez Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza. Obaj więc pojawiają się w znanych już rolach i radzą sobie doskonale.
Akcja "Hansa Klossa" rozpoczyna się w 1975 roku, gdy w Hiszpanii spotykają się weterani III rzeszy, którzy nigdy nie pogodzili się z porażką. Próbują reanimować hitlerowskie państwo, ale do tego potrzebują pieniędzy – szukają więc zaginionego skarbu, który Niemcy próbowali wywieźć z Polski pod koniec wojny (tę historię poznajemy w retrospektywach, gdzie w role Klossa i Brunnera wcielają się Tomasz Kot i Piotr Adamczyk). Polskie władze proszą o pomoc emerytowanego J-23, który początkowo wcale nie jest chętny do współpracy. Słychać tu, że dialogi pisał Władysław Pasikowski: – Co, nie podoba wam się socjalistyczna ojczyzna? – pytają Klossa ubecy. – Ojczyzna mi się podoba. Wy mi się nie podobacie – odpowiada agent. Jednak odpowiednio zmotywowany zgodzi się jeszcze raz założyć mundur oficera Abwehry, by powstrzymać rosnących w siłę pogrobowców Hitlera.
"Hans Kloss" jest czystą rozrywką, bardzo solidnie zainscenizowaną i zagraną. Zwłaszcza drugoplanowe postaci wypadają tu świetnie: złowieszczy Ringle Wojciecha Mecwaldowskiego, komiksowo przerysowany Lau Adama Woronowicza, wreszcie "dobry" ubek Piotra Głowackiego. Można się było nowego wcielenia "Stawki..." obawiać, ale z tego wyzwania Patryk Vega, który przyznaje, że serialem był od zawsze zafascynowany, wyszedł obronną ręką.
Naiwnością byłoby oczekiwać, że nakręci film imitujący produkcję sprzed blisko 40 lat. "Hans Kloss" odwołuje się więc do serialu Konica i Morgensterna w równym stopniu, co do rozrywkowego kina made in Hollywood. Odnajdziecie w nim cytaty ze "Stawki...", ale i ze "Złota dla zuchwałych", "Parszywej dwunastki" czy nawet filmów o Indianie Jonesie. Vega zerwał przy tym z umownością dawnego kina: tu trup ściele się gęsto, a kamera nie szczędzi zbliżeń na zmasakrowane szczątki i oderwane kończyny. O ile serial był zgrabnym połączeniem kina wojennego i szpiegowskiego kryminału, o tyle wersja pełnometrażowa bliższa jest widowiskowym produkcjom batalistycznym.
"Hans Kloss" ma też minusy. Kompletnie nie udał się wątek romansowy – płytki, nieprzekonujący, swoje dołożyła też nijaka Marta Żmuda-Trzebiatowska. Nieudana jest także ścieżka dźwiękowa, zwłaszcza gdy ma się w pamięci muzykę Jerzego Matuszkiewicza. Wybuchowy finał zdaje się dopisany na siłę, jakby scenarzystom zabrakło pomysłów, jak zamknąć tę w sumie dość absurdalną, ale zgrabnie opowiedzianą historię. Ale do kina wybrać się warto: nie tylko przez sentyment do "Stawki...", lecz także, by przekonać się, że Polacy potrafią jednak od czasu do czasu nakręcić przyzwoite kino gatunkowe. Ciąg dalszy mile widziany.
HANS KLOSS. STAWKA WIĘKSZA NIŻ ŚMIERĆ | Polska 2012 | reżyseria: Patryk Vega | dystrybucja: Kino Świat | czas 107 min
(4)