Żurnalowe kino militarystyczne Stéphane'a Rybojada portretuje wojnę jako efektowną rozrywkę dla dużych chłopców, którym znudziło się ślęczenie przed ekranem z kontrolerem do konsoli w ręce. Na froncie wszystko okazuje się sterylne i wygląda, jakby zostało starannie zaprojektowane niczym komputerowe tekstury, a tym samym sztuczne oraz pełne intelektualnych, politycznych i kulturowych uproszczeń. Co najważniejsze, zabrakło też w "Terytorium wroga" nawet śladowej refleksji na temat zasadności podjętych działań wojskowych; to istna propagandówka krzycząca aż do zdarcia gardła o bezdyskusyjnej słuszności przyjętej formy walki z terrorem – przecież pokój nie wywalczy się sam.
Punktem wyjścia wydaje się tutaj założenie o niezaprzeczalnej racji, którą ma jedynie lufa karabinu, zdolna wskazać odpowiedzi na wszelakie pytania. I nawet wrzucona w wir zbrojnego konfliktu pacyfistka, dziennikarka Elsa Casanova (w tej roli jak zwykle magnetyzująca Diane Kruger), którą porywają talibowie, ucieknie pod opiekę dziarskich wojaków, rewidując swoje poglądy na temat zasadności użycia brutalnej siły. To właśnie wokół niej orbituje fabuła "Terytorium wroga" – na terenie opanowanym przez Pakistańczyków odbicie reporterki z rąk wrażych bojowników staje się nadrzędnym zadaniem grupy komandosów, uprzednio wysłanych, aby unieszkodliwić zbrodniarza wojennego. I nawet gdy już powiedzie im się ta trudna sztuka, a misja niemożliwa zostanie wykonana, trzeba będzie się przedrzeć przez kilometry nieprzystępnych piasków i skał.
Rybojad ani przez chwilę nie podaje w wątpliwość, że chłopaki z francuskich oddziałów specjalnych to chodzące statuy z brązu – każdy z nich jest wyidealizowanym obrazem żołnierza, który zestawiony z szeregami bezbarwnych terrorystów jawi się niczym antyczny heros z plakatu rekrutacyjnego. Postaci zredukowano tym samym do prostych i mało wiarygodnych schematów charakterologicznych, co odpowiada właśnie specyfice konstrukcji fabuły i bohaterów z gier strzelanych – liczy się przede wszystkim wizualna atrakcyjność spektaklu. Elektroniczna rozrywka ma jednak to do siebie, że jest interaktywna; Rybojad, czerpiąc niezaprzeczalnie z motoryki i mechanizmów rozwoju akcji podpatrzonych podczas seansów ze sztandarowymi produktami konsolowej zabawy, jak "Call of Duty" czy "Battlefield", dostarcza pełnometrażową cut scene, sekwencję przerywnikową, podczas której gracz ma okazję odsapnąć od koszenia zastępów wroga seriami z karabinu maszynowego. Ze świecą jednak szukać takiego, co chciałby wpatrywać się bezczynnie w ekran przez bite dwie godziny.
"Terytorium wroga" to nic więcej jak marzenie militarnych fetyszystów – pełno tutaj ujęć celebrujących potęgę francuskiej armii. Rybojad z zachwytem przypatruje się statkom, samolotom i karabinom snajperskim; to istna zachęta dla przyszłych rekrutów. Dodajmy do tego patetyczne zadęcie całości, uwidaczniające się szczególnie podczas finałowej przeprawy przez górskie szczyty, a otrzymamy nieznośną apoteozę wojny jako areny zmagań bandy szarmanckich macho.
Terytorium wroga | Francja 2011 | reżyseria: Stephane Rybojad | dystrybucja: ITI Cinema | czas: 109 min