Film Rogera Donaldsona przypomina niezgrabne połączenie płaskiego moralitetu, hitchcockowskiego thrillera i belferskiej pogadanki, w ramach której reżyser na wyrywki cytuje teksty Szekspira i Edmunda Burke'a. Banalna historyjka o wymykającej się spod kontroli żądzy odwetu nie może robić wrażenia w dobie psychologicznej złożoności, z jaką podobne zjawisko portretuje w swoich filmach choćby Park Chan-wook.
"Bóg zemsty" stanowi dla Donaldsona odwrót od zaprezentowanego w "Angielskiej robocie" i "Prawdziwej historii" czułego spojrzenia w przeszłość. W nowym filmie nostalgię zastąpił mrok przywołujący na myśl poprzednie dokonania reżysera. Opowieść o Willu Gerardzie (Nicolas Cage), nauczycielu który próbuje pomścić gwałt na żonie i w tym celu korzysta z pomocy tajemniczej organizacji, odwołuje się do innych filmów Donaldsona choćby na poziomie doboru bohatera. Już w debiutanckich "Śpiących psach" reżyser zainteresował się przecież skromną jednostką uwikłaną w rozgrywkę potężniejszych sił. W późniejszych "Bez wyjścia" i "Białych piaskach" Donaldson oparł swoje filmy na – obecnym również w "Bogu zemsty" – efektownym kontraście namiętności i nienawiści. Co sprawia więc, że wykorzystująca dobrze znane składniki układanka tym razem okazała się tak mocno niedopasowana?
Głównym grzechem filmu pozostaje idiotyczny scenariusz stworzony przez Roberta Tannena. Autor gwałci w nim wszelkie reguły prawdopodobieństwa i psychologicznej wiarygodności. Na domiar złego styl filmu pozostaje rażąco niewspółmierny do jego treści. Przygnębiający punkt wyjścia w postaci gwałtu na kobiecie staje się dla Tannena pretekstem do infantylnej gierki. Próbujący rozwikłać tajemnicę zdarzenia męscy bohaterowie droczą się ze sobą, mylą tropy i podsuwają zagadkowo brzmiące wskazówki. Groteskowi twardziele różnią się od dzieciaków z podwórka wyłącznie tym, że dostali do rąk prawdziwe pistolety. Wynikający z takiego rysunku postaci potencjał komizmu został jednak przez twórców zupełnie zignorowany. Film Donaldsona nie ma w sobie ani grama pastiszowego zacięcia, które ożywiało gatunkowe schematy choćby w niedawnej "Uprowadzonej" Pierre'a Morela.
Niedostatki scenariusza objawiają się także w strukturze filmu noszącej ślady wyraźnego pęknięcia. Po pierwszej części stylizowanej na toporne kino zemsty opowieść Donaldsona zamienia się w klasyczny thriller o bohaterze oskarżonym o niepopełnioną zbrodnię. Wmanewrowany przez podstępne działania ekranizacji Will wykorzystuje resztę danego mu przez twórców czasu na udowodnienie swojej niewinności i skompromitowanie przeciwników. Choć fabularna wolta została przedstawiona w sposób inwazyjny i nieprzekonujący, paradoksalnie jej skutki wychodzą jednak "Bogu zemsty" wyłącznie na dobre. Następujący w drugiej części filmu rozwój fabuły wymusza dynamizację opowiadanej historii, która stanowi pretekst do prezentacji rzemieślniczych umiejętności Donaldsona. Hollywoodzki fachowiec udowadnia, że nie zapomniał, jak wykorzystać na ekranie atrakcyjność szybkiego montażu i stopniowo narastającego napięcia.
Wytworzona dzięki tym zabiegom adrenalina pozwala na chwilę zapomnieć o rażących niedociągnięciach na innych płaszczyznach filmu. Nie ma jednak w sobie mocy, aby zneutralizować je całkowicie. Stanowi raczej niezrealizowaną obietnicę tego, czym mógłby być "Bóg zemsty", gdyby zamiast zbioru brudnopisowych bazgrołów miał scenariusz z prawdziwego zdarzenia.
Bóg zemsty | USA 2011 | reżyseria: Roger Donaldson | dystrybucja: Kino Świat | czas: 105 min