Pozornie atrakcyjnie połączenie śródziemnomorskiej wylewności, sentymentalizmu i dowcipu wybrzmiewa na ekranie nieprzekonująco. Zamiast barwnej imigranckiej spowiedzi "Almanya" przypomina laurkę na cześć obecnego niemieckiego rządu.
Wystarczy w miarę uważnie śledzić telewizyjne wiadomości, żeby wiedzieć, że Samdereli fabrykuje fałszywą wizję rzeczywistości. Kilka miesięcy temu wychwalana przez bohaterów kanclerz Merkel zasłynęła stwierdzeniem, że polityka spod znaku multi-kulti w okazała się porażką. Na obronę Samdereli można by przytoczyć to, że reżyserka świadomie decyduje się przedstawić dzieje wielopokoleniowej rodziny tureckich imigrantów w konwencji bajki. Kłopot w tym, że historia, której przysłuchujemy się w towarzystwie poznającego przeszłość przodków małego chłopca, cierpi na brak dramaturgicznego napięcia. W świecie Samdereli właściwie wszyscy bohaterowie wydają się szlachetni i bezkonfliktowi. Na domiar złego reżyserka zbyt często ubarwia swoją gawędę różnej jakości dowcipami. Pomysłowym sekwencjom, w których mali muzułmanie wykazują strach przed wszechobecnym Jezusem, towarzyszą nieświeże żarty skupione wokół banalnych stereotypów.
"Almanya" okaże się tym bardziej rozczarowująca, jeśli zestawimy ją z goszczącym na naszych ekranach dokładnie rok temu "Soul Kitchen" Fatiha Akina. Film reżysera "Głową w mur" również nie był wolny od ryzykownego humoru, ale umiał rozkoszować się nim jako elementem własnej niepoprawności politycznej. Ironiczne spojrzenie Akina skupiało się na pełnych entuzjazmu imigrantach, którzy odnoszą sukces dzięki aktywnej walce z biurokratycznymi przeszkodami i niechęcią autochtonów. Na tym tle morał zawarty w "Almanii" wybrzmiewa niezamierzenie smutno. Z filmu Samdereli bije przecież przekonanie, że dzisiejsi Turcy będą w stanie zasymilować się w Niemczech, tylko jeśli staną się bezbarwnymi konformistami.
ALMANYA | Niemcy 2011 | reżyseria: Yasmin Samdereli | dystrybucja: Vivarto | czas: 97 min