Bez wątpienia "Kapitan" wznosi superbohaterskie produkcje na nowy poziom. Może nie są to jeszcze wyżyny wyznaczone przez obie części "Batmana" Christophera Nolana, ale jest niewiele gorzej. Nie mieszajmy jednak myślowo dwóch systemów walutowych: Batman (podobnie jak Superman) to uniwersum DC Comics, czyli zupełnie inny świat. Jednak i w Uniwersum Marvela wyraźnie drgnęło.
Dekadę temu filmy takie jak "Spider-Man" czy "X-Men" sygnalizowały powrót do ekranizacji komiksów widzianych jako maszynka do robienia pieniędzy. Produkujące je studia kombinowały tylko, by jak najszybciej nakręcić sequel i zarobić jeszcze więcej kasy. Ostatnie filmy oparte na marvelowskich komiksach: "Iron Man", "Thor" i zwłaszcza "X-Men: Pierwsza klasa", pokazują zupełnie nowy trend. Rozbudowana psychologia postaci, efekty specjalne podporządkowane logice opowieści i dbałość o filmowy styl – to wyznaczniki nowej szkoły adaptacji opowieści o superbohaterach.
"Captain America: Pierwsze starcie" wpisuje się w ten trend znakomicie. Smakowicie zaprojektowana retrofuturystyczna wizja rzeczywistości II wojny światowej jest scenerią dla opowieści o niespodziewanym bohaterze. Cherlawy, ale dzielny Steve Rogers (Chris Evans) marzy o tym, by służyć krajowi. Niestety nie udaje mu się pójść w ślady swojego przystojnego kumpla Bucky’ego (Sebastian Stan), który już przywdział mundur – kolejne komisje lekarskie dyskwalifikują go jako zbyt słabego kandydata na żołnierza.
Dopiero spotkanie z profesorem Erskinem (Stanley Tucci) otwiera mu drogę do wzięcia udziału w wojskowym eksperymencie, którego celem jest stworzenie superżołnierza. Tylko taki bowiem może stawić czoło nazistowskiej organizacji Hydra ze stojącym na jej czele Johanem Schmidtem (Hugo Weaving), który z czasem daje się poznać jako Red Skull – złowieszczy produkt hitlerowskiego marzenia o stworzeniu Ubermenscha. Steve poddaje się więc eksperymentalnej terapii, która sprawia, że z chudziny zmienia się w mięśniaka dysponującego ponadnaturalną siłą. Natomiast wrodzona dzielność przyda się, gdy wyruszy wreszcie na front i stanie oko w oko ze swoim adwersarzem, który w niedostępnej górskiej fortecy przetrzymuje jeńców, w tym Bucky’ego.
O symbolicznym znaczeniu Kapitana Ameryki i jego okrągłej tarczy napisano już grube tomy analiz – twórcy filmu niezwykle świadomie wykorzystali jego siłę. Ten na wskroś amerykański superbohater jest tu nie tylko oczywistą antytezą nazistowskiego Ubermenscha. Taka dychotomia stanowi genezę komiksowych herosów, w końcu pochodzący z rodzin żydowskich emigrantów z Europy twórcy postaci Supermana (Jerry Siegel) i Kapitana Ameryki (Joe Simon) byli bardziej niż świadomi, z czym im się przyszło zmierzyć na polu ideowo-filozoficznym. Jednak Kapitan, który w amerykańskim komiksie zaistniał na samym początku lat 40., był od zarania jeszcze czymś innym – wojennym bohaterem.
Najnowsza ekranizacja skupia się przede wszystkim na tym aspekcie. Intryga i przebieg akcji bardziej przypominają klasyczne filmy wojenne w rodzaju "Dział Navarony" czy "Tylko dla orłów" niż typową opowieść o superbohaterze w obcisłym kostiumie. Kostium jest tu od samego początku przebraniem zaprojektowanym na potrzeby scenicznych występów. Kapitan Ameryka zostaje bowiem zrazu wprzęgnięty w amerykańską machinę wojenną nie jako superżołnierz, ale rozpoznawalny symbol, łatwy do identyfikacji bohater, który podczas reżyserowanych występów namawia publiczność do kupowania rządowych obligacji wojennych. Ten nie do końca chlubny i często niszczący psychikę obwoźnych bohaterów proceder ujawniły niedawno serial "Pacyfik" i film Clinta Eastwooda "Sztandar chwały".
Ekranowa emanacja uniwersum Marvela poszerza swoje terytorium nie tylko poprzez eksplorowanie nowych obszarów kina. Filmowy wszechświat – w przeciwieństwie do tego prawdziwego – rozrastając się, jednocześnie się zagęszcza. W superbohaterskim świecie robi się tłoczno: Spider-Man, Hulk, Iron Man, cała paczka X-Men, Thor, a teraz jeszcze Kapitan Ameryka, który – jak wiadomo fanom komiksu – stoi na czele innej wesołej bandy mścicieli w kostiumach – Avengers. Polski dystrybutor filmu niestety całkowicie zgubił tę konotację w tłumaczeniu tytułu "Captain America: The First Avenger". Będzie okazja nadrobić to w przyszłym roku, gdy do kin wejdzie reżyserowana przez Jossa Whedona ekranizacja „The Avengers”. Wówczas to dojdzie do ekranowego spotkania Iron Mana, Thora i Kapitana Ameryki przedstawionych zawczasu szerokiej publiczności w osobnych obrazach.
CAPTAIN AMERICA: PIERWSZE STARCIE | USA 2011 | reżyseria: Joe Johnston | dystrybucja: UIP | czas: 124 min