Ci, którzy spodziewają się skandalu podobnego do "Antychrysta", również będą zawiedzeni. "Melancholia" nie jest filmem szokującym, nie gorszy, co niektórzy z pasją zarzucali poprzedniej produkcji duńskiego reżysera. Ale nie dajmy się zwieść pozorom, Lars von Trier zrobił film przewrotny – elegancki, stonowany, jednocześnie w sposób okrutny i bezwzględny opowiada o pustych rytuałach, pozorowanych gestach bohaterów, bezmyślnych tańcach godowych.
Von Trier nie gubi rytmu w swej opowieści, dzieli jedynie "Melancholię" na dwie części. Pierwsza z nich opowiada o Justine (Kirsten Dunst), druga o jej siostrze Claire (Charlotte Gainsbourg) – ale tak jak siostry są ze sobą nierozerwalnie związane, tak obydwie historie przenikają się, dopełniają, nie mogą istnieć bez siebie. To toksyczna zależność, ale Lars von Trier mówi wyraźnie, nie ma bezinteresownych odruchów, są jedynie wyobrażenia o czystości intencji. Wierzymy, że Claire chciała dobrze, gdy w najdrobniejszych szczegółach organizowała przyjęcie weselne Justine, wydając przy okazji fortunę z majątku męża. Wierzymy również, że Justine w pewnym momencie mogła poczuć, że ta noc nie jest dla niej, raczej dla wszystkich innych zebranych wokół. Ceremoniał weselny sportretowany w "Melancholii" obnaża fasadowość nie tylko kontaktów biesiadników, podważa szczerość zwyczajowych deklaracji małżonków. Bo co one oznaczają tak naprawdę? Co znaczy biel sukni panny młodej? Kolejny kamuflaż, kolejny blamaż. Chcemy ufać zaklęciom, ulegamy ich hipnotyzującym formułom, ale rzeczywistości nie da się zamknąć w efektownych ramach.
Na wątpliwości Justine odnośnie do "żyli długo i szczęśliwie", jej depresyjne nastroje i poczucie wyobcowania nałożą się przeczucia związane z tajemniczą planetą. Tytułowa Melancholia zbliża się w kierunku Ziemi, ale zgodnie z obliczeniami naukowców bezpiecznie ją ominie. Justine wejdzie w przedziwną interakcję z obcą planetą, będzie rezonować z wysyłanymi przez nią sygnałami, odczuwać zmiany zachodzące wokół niej. Innego, nowego charakteru nabiorą także jej kontakty z siostrą. U von Triera kobiety odgrywają dominującą rolę, jednak w "Melancholii" nie ma rywalizacji między bohaterkami, raczej smutne przeświadczenie, że w każdym związku, w każdej relacji ktoś kogoś pożera, z kogoś czerpie, chłonie emocje – lęk, strach, które przemienia w siłę, w energię. Położenie Melancholii względem Ziemi będzie wzmagać nerwowość między siostrami, niczym mające zderzyć się planety Justine i Claire ujawnią swoje prawdziwe oblicza, skrywane natury. Lars von Trier zdaje się mówić, że za każdym pięknem stoi jakaś rysa, pęknięcie, niszczycielska intencja. Za powtarzalnością pewnych bezpiecznych, bo znajomych zwyczajów nie stoi nic. Co najwyżej bezbronność, próba oswojenia z tym co nieuchronne.
Kirsten Dunst otrzymała w Cannes nagrodę dla najlepszej aktorki. Zasłużenie. Udział w filmie Larsa von Triera to przełom w jej dorobku, Dunst dziękowała reżyserowi za tak odważną rolę. Grana przez nią Justine przez cały film jest nieobecna, jest gdzie indziej, tak jakby przygotowywała się na finałowe starcie. Ciekawe, bo gdyby zestawić film Larsa von Triera ze zwycięzcą festiwalu, czyli filmem "Tree of Life" ("Drzewo życia") Terrence’a Malicka, powstaje dopełnienie doskonałe. Malick sięga do genezy, początków świata i życia. Von Trier opowiada o katastrofie, która położy kres wszystkiemu. Dla bohaterów filmu będzie to chyba pierwsze doświadczenie w pełni świadomie przeżyte, bolesne, ostateczne doznanie, ale najważniejsze, bo w końcu prawdziwe. Zgadzam się z reżyserem, "Melancholi" to jego pierwszy film bez happy endu. Cóż, wolę kończyć z von Trierem, niż zaczynać z Malickiem.
MELANCHOLIA | Dania, Szwecja, Francja, Niemcy 2011 | reżyseria: Lars von Trier | dystrybucja: Gutek Film | czas: 130 min