Martin Harris (Neeson), światowej sławy botanik, przyjeżdża wraz z żoną Liz (January Jones) na konferencję poświęconą GMO do Berlina. Z hotelu wraca po zostawioną na lotnisku walizkę. Taksówka, którą jedzie, wpada do Szprewy. Harris cudem uchodzi z życiem. Gdy jednak budzi się po czterech dniach ze śpiączki, jego rzeczywistość zawala się w mgnieniu oka. Jego miejsce zajął inny mężczyzna, podający się za Harrisa (Aidan Quinn). Zna wszystkie szczegóły z życia i zawodowej pracy Martina, ma dokumenty wystawione na jego nazwisko, a co gorsza, także Liz uważa go za swojego męża. Tak jakby Harris-Neeson nigdy nie istniał. Nikt go nie poznaje, nikt nie chce uwierzyć w jego wersję wypadków. I gdy Martin podejrzewa, że zwariował, podświadomie przybierając tożsamość obcego człowieka, ktoś próbuje go zabić. A jedynymi osobami, które będą w stanie mu pomóc w tej sytuacji, są Gina (Kruger, która ciągle wygląda jak dwudziestolatka), która prowadziła feralną taksówkę, oraz emerytowany agent Stasi Ernst Jünger (Bruno Ganz), zajmujący się odnajdywaniem zaginionych osób. Ale jeszcze żadne z nich nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę kryje się za sprawą Martina Harrisa.
Scenariusz "Tożsamości" został luźno oparty na niezłej książce Didiera van Cauwelaerta. Literacki oryginał był połączeniem szpiegowskiej historii w stylu Johna le Carre z Kafkowskim koszmarem człowieka, któremu odebrano wszystko. Hiszpański reżyser Jaume Collet-Serra (mający na koncie m.in. niezły horror "Sierota" oraz fatalny remake "Domu woskowych ciał") zrezygnował jednak z ironicznego tonu powieści. Zrealizował mroczny thriller w tonacji absolutnie serio i choć w wielu miejscach fabularnych i logicznych dziur nie udało mu się załatać, skręcił poprawne, trzymające w napięciu widowisko.
Nietrudno odnaleźć w "Tożsamości" filmowe zapożyczenia: momentami, zwłaszcza w pierwszej połowie, obraz przypomina dynamiczny remake "Frantica" Romana Polańskiego. Prawdopodobnie także z tego powodu scenarzyści zdecydowali się przenieść akcję filmu z Paryża do Berlina. Collet-Serra tę zmianę potrafił jednak wykorzystać. Stolica Niemiec jest w "Tożsamości" miejscem skrajnie nieprzyjaznym, a znakomite, zimne zdjęcia Flavia Labiano podkreślają poczucie wyobcowania i zagubienia. Tylko w Berlinie mógł się również pojawić grany przez Ganza Ernst Jürgen – postać równie złowieszcza, co wnosząca do posępnej opowieści nieco humoru.
"Tożsamość", inteligentnie poprowadzona i perfekcyjna od strony technicznej, zyskuje jednak najwięcej dzięki dobrej roli Liama Neesona. Irlandczyk potrafi uwiarygodnić zarówno całkowitą dezorientację Martina Harrisa, jak i jego późniejszą przemianę. W ostatnich latach ten świetny aktor stał się – tak jak przed laty Lee Marvin – specjalistą od podobnych ról: wystarczy wspomnieć jego występ w "Uprowadzonej", gdzie grał agenta służb specjalnych wypowiadającego prywatną wojnę porywaczom córki, czy fantastyczny epizod weterana więziennych ucieczek w "Dla niej wszystko".
Oczywiście szkoda, że mimo udanych występów Neeson coraz bardziej rozmienia się na drobne, przyjmując coraz częściej role w drugorzędnych produkcjach ("Drużyna A") albo nietrafionych hollywoodzkich blockbusterach ("Starcie tytanów"). Wydaje się więc, że najlepsze lata ma już za sobą – filmy w rodzaju "Tożsamości" nie przyniosą mu kolejnej nominacji do Oscara (tę otrzymał za "Listę Schindlera") ani do Złotych Globów ("Michael Collins", "Kinsey"). Irlandczyk zdaje się tym nie przejmować – właśnie rozpoczął zdjęcia do sequela "Starcia tytanów" i podpisał kontrakt na występ w "Uprowadzonej 2".
Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby wkrótce zapadła decyzja o kontynuacji "Tożsamości". Martin Harris ostatecznie dowiaduje się, co stało się z jego życiem, ale film zarobił w amerykańskich kinach wystarczająco dużo, by skusić producentów na powtórkę, a jego otwarte zakończenie daje scenarzystom wiele nowych możliwości.
TOŻSAMOŚĆ | USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja 2011 | reżyseria: Jaume Collet-Serra | dystrybucja: Warner Bros. | czas: 113 min