Film Matta Reevesa to już druga adaptacja świetnej powieści Johna Ajvide Lindqvista. Reżyser przyznał, że nie wie, dlaczego go robi, skoro oryginał, nakręcony dwa lata wcześniej, był bardzo dobry. Niewiedza mu nie zaszkodziła – jego jest znakomity.
Jednocześnie nie jest to seans dla wielbicieli krwawych jatek. Spokojnie poprowadzona opowieść o przyjaźni kilkunastoletniego Owena (Kodi Smit-McPhee, znany z "Drogi") i tajemniczej Abby (Chloe Moretz, czyli Hit Girl z komiksowego "Kick-Ass") nie ma w sobie ani odrobiny efekciarstwa. Reeves unika gwałtownych scen rozlewu krwi, skupiając się przede wszystkim na budowaniu relacji między bohaterami, stopniowaniu napięcia, kreowaniu niepokojącej atmosfery. To sztuka w czasach, gdy publiczność w kinie gatunkowym szuka mocnych wrażeń. Reeves ryzyko podjął i wygrał.
"Pozwól mi wejść" to horror właściwie pozbawiony grozy, a kiedy już się ona pojawia, to nie wypływa ze zjawisk nadprzyrodzonych, lecz z lęku przed dojrzałością i budzącą się seksualnością. Sprawa to zresztą ryzykowna, bo dotyczy dwunastolatków, ale opowiedziana bez przerysowań. Zasługa dwojga młodych aktorów – oboje grają fantastycznie, spychając w cień partnerujących im hollywoodzkich weteranów: Richarda Jenkinsa i Eliasa Koteasa. Oboje powoli odkrywają emocje i sekrety swoich bohaterów, opowieść spod znaku grozy zamieniając w subtelną, chwilami przejmująco piękną historię przyjaźni i poświęcenia.