Fabuła "StreetDance 3D" jest prosta i naiwna. W skrócie polega na tym, że ekipa specjalizująca się w tańcu ulicznym, musi nawiązać współpracę z adeptami baletu. Jednym i drugim jest początkowo nie w smak, z czasem jednak odkrywają, że taniec nie ma etykietek i granic. Że równie porywające mogą być popisy do rymów Wileya, co do kompozycji Prokofiewa. Podczas gdy chociażby taki "Step Up" był opowieścią przedstawioną z pomocą tańca, tutaj jest na odwrót. Liczy się przede wszystkim taniec. On jest powodem, przyczyną, celem, marzeniem. Problemy bohaterów w zasadzie ograniczają się do kwestii związanych z układami, próbami i pracą w grupie. Owszem, gdzieś tam przewijają się wątki romantyczne, ale są one niczym finezyjne sznurowadła w adidasach - można by je spokojnie zastąpić innymi, a but nie straciłby z fasonu ani funkcjonalności.
Twórcy "StreetDance 3D" nie próbują udawać, że chodzi o coś więcej, że chcą przekazać coś, poza przesłaniem, by podążać za swymi marzeniami i nie bać się po nie sięgać. Świadczy o tym chociażby zaangażowanie do realizacji dzieła nie aktorów, lecz przede wszystkim uczestników brytyjskich edycji programów "You Can Dance" i "Mam Talent", co jak najbardziej podziałało na korzyść obrazu. Od chwili, gdy wybrzmiewają pierwsze dźwięki "Beggin'" grupy Madcon, czuć energię, pasję i szczere oddanie tancerzy. Bardzo autentyczne i zaraźliwe. Ponieważ jest to produkcja brytyjska, mamy też nawet nieco humoru. Wizualnie natomiast oko cieszą wyrzeźbione torsy, muskularne ramiona (to dla pań) oraz giętkie, smukłe nogi (to dla panów). "StreetDance 3D" to energiczna i przebojowa propozycja. To jednak film przede wszystkim dla miłośników tańca, dla tych którzy chcą zobaczyć, jak piruety połączyć z crampingiem. I to w 3D.