Historia pewnego upadku. M. Night Shyamalan od "Szóstego zmysłu" do "Wizyty"
1 Zrealizowany w 1999 roku "Szósty zmysł" zawładnął umysłami widzów na całym świecie. Film, który o stylu Shyamalana mówi dosłownie wszystko, a z gwałtownego narracyjnego twista robi jego znak rozpoznawczy, okazał się nie tylko sukcesem artystycznym (sześć oscarowych nominacji i ponad 30 innych nagród), lecz także wielkim przebojem kasowym. Choć akurat smykałki do robienia pieniędzy nie zatracił do dziś. Wystarczy wspomnieć, że jego cztery kolejne filmy, począwszy od wspomnianego "Szóstego zmysłu", zarobiły łącznie niemal 1,5 mld dol. – Kto inny, oprócz studia Pixar, może pochwalić się takim wynikiem? – pytał z przekąsem w jednym z wywiadów.
Media
2 Udany mariaż autorskiego podejścia do gatunkowej formuły i trafiania w gusta masowego widza sprawił, że Shyamalana szybko ochrzczono nowym Stevenem Spielbergiem. Porównanie to dla niego wyjątkowe, bo obok Alfreda Hitchcocka to właśnie reżysera "Listy Schindlera" wymienia jako swego ulubionego twórcę. Do tego stopnia, że plakat z "Poszukiwaczy zaginionej arki" wciąż ponoć zdobi jedną ze ścian jego biura. Spielbergiem zachwycony był zresztą od czasów nastoletnich i pierwszych doświadczeń z kamerą Super 8. Już wtedy był wyjątkowo pracowity, bo do 18. roku życia nakręcił niespełna 50 amatorskich filmów. Po pierwszych autobiograficznych próbach szybko dostrzeżony został przez Hollywood, a przy tym konsekwentnie trzymał się własnych wyborów artystycznych. Odrzucał propozycje realizowania filmów o komiksowych superbohaterach (choć sam nakręcił utrzymanego w tej stylistyce "Niezniszczalnego") i trzykrotnie odmówił stanięcia za kamerą kolejnych części "Harry'ego Pottera".
Media
3 Ale łatka spadkobiercy Spielberga szybko zaczęła mu ciążyć. O ile jeszcze "Znaki" czy "Osada" wśród części krytyków znalazły entuzjastów, o tyle każdy kolejny film przypominał zjazd po równi pochyłej. Shyamalanowi zarzucano, że zaczyna zjadać własny ogon. Zarówno w warstwie fabularnej, wszak jego kino obraca się w dużej mierze wokół dwóch tematów (rodziny i ponadnaturalnych sił), jak i przede wszystkim stylistycznej. Obrońcy przekonywać będą, że to twórcza konsekwencja, ale w powszechnej opinii bardziej przypomina ona niestety odcinanie kuponów od pierwszego sukcesu.
Media
4 W konsekwencji zamiast Oscarów znacznie bliżej było mu do Złotych Malin, czyli nagród przyznawanych najgorszym filmom sezonu. Te ostatecznie dostał dwie, w tym jedną, co ciekawe, nie za reżyserię, ale za aktorską kreację (w filmie "Kobieta w błękitnej wodzie"). Shyamalan, wzorem Alfreda Hitchcocka, lubi bowiem, zazwyczaj w niewielkich rolach, pojawiać się w swoich filmach. O ile można mieć wątpliwości co do jego aktorskich umiejętności, o tyle ręki do wyławiania i kreowania talentów odmawiać mu nie można. Tak było z 11-letnim Haleyem Joelem Osmentem, któremu rola w "Szóstym zmyśle" dała oscarową nominację i tym samym otworzyła drogę do Hollywood. Podobnie z debiutującą w "Znakach", sześcioletnią wówczas Abigail Breslin.
Media
5 Fenomen Shyamalana w dużej mierze opiera się na tym, że o ile notorycznie zraża do siebie krytykę, o tyle publiczność z podobną konsekwencją pozostaje mu wierna. Koniec końców, o to w tym wszystkim chodzi, bo chyba każdy reżyser zapytany, na kim bardziej mu zależy, wskaże widzów, a nie dziennikarzy. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że niepochlebne recenzje nie robią na nim wrażenia. – Jestem tylko człowiekiem. Dwadzieścia sześć osób uwielbia twój film, a dwudziesta siódma go nienawidzi i często powoduje to, że myślisz tylko o niej – mówił w jednym z wywiadów. Ma on jednak na to własną, choć dość ryzykowną teorię: – Moje filmy nie zawsze są doceniane w dniu premiery. Czasem muszę po prostu na to trochę dłużej poczekać.
Media
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję